Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Cannes 2024: „Megalopolis” arcydziełem nie jest. Coppola postawił na swoim i słono za to zapłacił

Kadr z filmu „Megalopolis” Kadr z filmu „Megalopolis” mat. pr.
Chyba najbardziej wyczekiwany film festiwalu, „Megalopolis” Francisa Forda Coppoli, nie zdobędzie Złotej Palmy – to więcej niż pewne. Na pocieszenie 85-letniemu reżyserowi pozostało to, że schodzi ze sceny z poczuciem spełnionego marzenia.

Amerykanin przymierzał się do realizacji „Megalopolis” od kilku dziesięcioleci. Zgodnie z zapowiedziami nie „Ojciec chrzestny”, tylko właśnie ten film, łączący antyczną mitologię z katastroficznymi wyobrażeniami końca świata, miał być jego opus magnum, a zarazem pożegnaniem z twórczością. W rozpoczęciu produkcji najpierw przeszkodził zamach na WTC, później pandemia. Ostatecznie aby film ukończyć, reżyser sfinansował go sam. Kosztowało go to 120 mln dol. Drugie tyle, jeśli nie więcej, ma pochłonąć kampania reklamowa, której nie ma kto sfinansować. Po pierwszym pokazie zmontowanej całości żaden dystrybutor kinowy nie wyraził zgody, by go wesprzeć, co realnie groziło tym, że film czeka szybka ścieżka w streamingu. Szczęśliwie w dniu canneńskiej premiery pomoc zaoferowała sieć IMAX, gdzie pod koniec roku „Megalopolis” ma zadebiutować z myślą o Oscarach.

„Megalopolis” arcydziełem nie jest

Zanim odbył się uroczysty pokaz w Cannes, zwieńczony kurtuazyjną owacją, wielu obserwatorów zastanawiało się, czy Coppola zaliczy powtórkę z historii. Trudności przypominały dramatyczne okoliczności powstawania „Czasu apokalipsy” – dzieła, po którym wszyscy spodziewali się widowiskowej klęski. Także wówczas z planu dochodziły coraz to gorsze wieści. Zdjęcia wielokrotnie przerywano, gdyż Coppola nie wiedział, w jaką stronę zmierza. Przeciągnęły się o 11 miesięcy. Budżet się potroił. Marlon Brando grający Kurtza nie zmusił się do przeczytania „Jądra ciemności” – powieści, która posłużyła reżyserowi za inspirację.

Reklama