Płeć artystyczna
Czy jest coś szczególnego w sztuce tworzonej przez kobiety?
Wiele artystek nie życzy sobie, by na ich twórczość patrzeć przez pryzmat kobiecego autorstwa. Wielu krytyków kwestionuje samą ideę podziału na sztukę męską i żeńską, skądinąd słusznie, gdyż rozróżnienie to brzmi absurdalnie. Kreatywność nie jest wszak produkowana w gonadach. Mimo to mówienie o sztuce kobiet ma sens, bo po pierwsze – w przeszłości płeć decydowała o drodze życiowej (edukacji, karierze), a nawet tematyce obrazów czy technice wykonania; po drugie – również współcześnie, w czasach deklarowanego równouprawnienia, wciąż potrafi – i to bardzo! – wpływać na sztukę.
Parnas dla panów
Na początek za przykład niech posłuży sytuacja w malarstwie. Póki było ono postrzegane jako wysoce wykwalifikowane rzemiosło, kobiety mogły zajmować się nim profesjonalnie w zaciszu rodzinnych warsztatów lub w murach klasztornych. Gdy zostało uznane za przejaw geniuszu ludzkiego umysłu, przeszło do dziedziny typowo męskich aktywności, skąd niezwykle trudno było je potem wydostać.
W tym samym czasie panie z wyższych sfer dostały społeczne przyzwolenie, by posługiwać się pędzlem bądź ołówkiem, byle nie na poważnie i nie za dobrze. W ramach tzw. edukacji salonowej szlachetnie urodzone dziewczęta uczono rysunku, a często również malarstwa. Ten rodzaj artystycznego szlifu miał podkreślać wrażliwość i subtelność panny na wydaniu, pomóc jej znaleźć odpowiedniego męża i zapewnić sukces towarzyski. Do dzieł, które wyszły spod ręki kobiety, przylgnęły w związku z tym na długo etykietki amatorszczyzny, panieńskiego dyletantyzmu, kiepskiego poziomu. Przedstawicielki płci żeńskiej o aspiracjach artystycznych, próbując przekuć owe ambicje w zawód, musiały zwalczać po drodze wiele stereotypów i przełamywać liczne bariery, zarówno obyczajowe, jak i edukacyjne.
Od XVII wieku kształcenie profesjonalnych malarzy sukcesywnie przejmowały akademie sztuk pięknych, powoływane pod patronatem rządów, królów, cesarzy. Do przybytków tych aż do początków XX stulecia kobiety z reguły nie miały wstępu. Musiały zadowalać się albo prywatnymi lekcjami udzielanymi im przez zawodowych artystów (dla podreperowania budżetu), albo uczęszczaniem do żeńskich szkół, gdzie zakres kształcenia pozostawał znacznie ograniczony w stosunku do akademickiego. Ich absolwentkom trudno więc było dorównać warsztatowo absolwentom akademii sztuki.
Emancypantki z pędzlem
W drugiej połowie XIX wieku sytuacja się zmieniła ze względu na postępy emancypacji i czynniki ekonomiczne. Wiele kobiet stanęło wobec konieczności zarabiania na życie, a sztuka jawiła im się jako jedna z opcji. Nie zgadzali się z tym zwolennicy konserwatywnego poglądu co do status quo płci. Próbowali zatrzymać dla mężczyzn wszelkie dziedziny, których podstawą była aktywność intelektualna. Artystyczne aspiracje kobiet kierowano przede wszystkim w stronę tzw. sztuki użytkowej, traktowanej jako bardziej szlachetne, bo wzbogacone estetycznie, rękodzielnictwo. Zaczęto otwierać przeznaczone dla kobiet szkoły, rosła też oferta kursów. Sztuka użytkowa miała stać się kobiecą specjalnością artystyczną, w której trzeba wykazać się nie tyle kreatywnością i geniuszem, ile dobrym gustem.
Z popularyzacją tej dziedziny wiązano nadzieję powstrzymania, przynajmniej do pewnego stopnia, akcesu kobiet do tzw. sztuki czystej. Generalnie, ekspansywność zawodową kobiet próbowano ograniczyć wyłącznie do sfery manualnej. To się jednak nie udało, gdyż główny bój emancypacji toczył się o dostęp do zarobkowej pracy umysłowej.
Pierwsze polskie zawodowe malarki to przede wszystkim portrecistki. Złożyło się na to kilka przyczyn, a podstawową stanowiły pieniądze. Na portretach najłatwiej można było zarobić. Wiele osób chciało mieć portret własny bądź kogoś z rodziny, więc zleceń nie brakowało. Poza tym wykonanie czyjejś podobizny nie wymagało zaawansowanych umiejętności warsztatowych, inaczej niż rozbudowane kompozycje wielofiguralne, gdzie akademickie przygotowanie było niezbędne.
Tęcza i ziemniaki
Zrównanie szans kobiet i mężczyzn na polu edukacji artystycznej nastąpiło dopiero na początku XX wieku. Na ziemiach polskich jako pierwsza, w 1904 roku, dopuściła studentki do nauki na równych prawach ze studentami otwarta wtedy Szkoła Sztuk Pięknych w Warszawie. Krakowska ASP przyjęła pierwsze chętne dopiero w 1919 roku.
Obecnie, w warunkach koedukacyjnego szkolnictwa, sztuka tworzona przez kobiety nie musi się wyróżniać, ale może. Co więcej – robi to, coraz częściej. Na trop kobiecego autorstwa czasami naprowadza technika (np. haft) czy wykorzystane materiały (np. kojarzone z tradycyjnymi robótkami ręcznymi, jak włóczka). Tak pracowała słynna Magdalena Abakanowicz, tworząc niezwykłe rzeźby – abakany. Tkaninę wykorzystywała również Maria Pinińska-Bereś, a z artystek nowej generacji – Małgorzata Mirga-Tas. Julita Wójcik lubi szydełkować. Tak powstają miniaturowe budynki, m.in. „Falowiec” – włóczkowy model najdłuższego bloku w Polsce, stojącego w Gdańsku.
Jednak kobiecość współczesnej sztuki wyraża się głównie w tematyce. Artystki komentują/krytykują otaczającą rzeczywistość, obserwując ją z perspektywy miejsca, które społeczeństwo wyznaczyło kobiecie. Biorą na warsztat kulturowe stereotypy dotyczące płci i osobiste doświadczenia. Do tej wybuchowej mieszanki dołączają pragnienie ulepszania świata i protest przeciw wszelkiej niesprawiedliwości. Tak teraz powstaje tkanka sztuki kobiet w Polsce.
Artystki są w awangardzie działającej na rzecz zmian społecznych. Julita Wójcik buduje w jej ramach tęcze z kwiatów, wciąż na nowo podpalane przez piwnych rycerzy wyklętych. Joanna Rajkowska stawia palmę na rondzie dla przypomnienia, skąd Aleje Jerozolimskie wzięły swoją nazwę. Twórczynie nawet z prostych czynności potrafią zrobić sztukę, na przykład Julita Wójcik, przedstawiając w Zachęcie dobrze znaną, zdawałoby się całkowicie prozaiczną czynność, wykonywaną przez kobiety w domu, prowokacyjnie nadała jej niecodzienną rangę.
Moje ciało jest moje
Twórczość artystek często dotyka tematu cielesności, w tym percepcji ciała, jego biologicznego funkcjonowania, które – gdy dotyczy płci żeńskiej – stanowi społeczne tabu. Podejmuje problemy starzenia się (które w powszechnym mniemaniu ujmuje kobiecie wartości), kultu młodości, strachu przed utratą urody, narzucanych z zewnątrz norm wyglądu, presji młodości. Kobiece ciała przedstawiane przez kobiety nie są wyidealizowane czy karykaturalne, jak to się dzieje nieraz, gdy obrazują je mężczyźni. Są takie, jakie są.
Polska sztuka walcząca
Artystki komentują, co się dzieje tu i teraz. Karmią dzieci wśród bezlitośnie dla zysku wyciętych drzew (ruch Matki Polki na Wyrębie); tworzą prowokacyjne, szargające świętości grafiki czy ironiczne memy (np. Marty Frej), krążące po internecie, a w realu zdobiące koszulki. Sztuka dawno wyszła z muzeów. Teraz krzyczy na protestach (kolektyw Czarne Szmaty). Może być odczytywana jako feministyczna, bo spełnia wiele postulatów, które feminizm postawił przed sztuką: jest aktywna, działa na rzecz zmiany ustalonych, patriarchalnych wzorców kulturowych, dotyczy aktualnej rzeczywistości, a w niej szczególnie roli i statusu kobiet, przemawia z pozycji osobistego doświadczenia. Z drugiej strony bynajmniej nie wszystkie artystki identyfikują się z feminizmem. Niektóre dystansują się od ideologii, jeszcze inne „nie znoszą etykietek”. Sytuację komplikuje fakt, że feminizm, choć łączy z sobą świadomość niesprawiedliwości dotykającej człowieka z powodu płci, jako ruch nie jest jednorodny.
Feministyczna czy nie, sztuka kobiet w dzisiejszej Polsce często opowiada się za społecznymi zmianami, których wprowadzanie spotyka się z kolei z silnym oporem innych środowisk. Wygląda więc na to, że nie zejdzie z barykady i pozostanie odrębna od „męskiej” oraz specyficzna jeszcze przez wiele lat. Artystki nie odpuszczą.