Józef Hecht, grafik, malarz i rzeźbiarz, po swojemu opowiedział o ziemi i niebie, o ich mieszkańcach i zjawiskach. Można nawet górnolotnie powiedzieć, że wszechświat zapełnił na nowo. Właśnie wraca do polskiej kultury, ale nie jako dziecko swojej epoki. Jego oryginalność sprawia, że stał się ponadczasowy.
W biografii Hechta wyraźnie widać jego własną drogę. Ta wędrówka nie oznaczała jednak zerwania ze środowiskiem rodzinnym czy artystycznym albo omijania popularnych miejsc. Potrafił funkcjonować, nawet czerpać z nich, ale zbierane doświadczenia i emocje zawsze filtrował przez siebie.
Przyszedł na świat w Łodzi, 14 grudnia 1891 roku w rodzinie żydowskiej. Jego ojciec, Samuel był związany z branżą tekstylną, do końca nie wiadomo, w jakiej roli – a może w kilku? Krawiec, sukiennik, kupiec? Matka zajmowała się domem i dzieci. Józef miał dwie siostry. Ojciec chciał widzieć w nim kontynuatora swej profesji. Udało mu się wysłać syna do Szkoły Handlowej w Brześciu Litewskim, ale zanim młodzian skończył osiemnaście lat rozpoczął naukę w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Techniki malarskie zgłębiał w pracowni Wojciecha Weissa, graficzne – Józefa Pankiewicza. Zbierał oceny celujące.
I już w tym młodzieńczym okresie ruszył przed siebie, do Wiednia, Rzymu, na wyspę Capri. Wybuch pierwszej wojny światowej zastał go w Berlinie, skąd – jako poddanego cara – rząd pruski skierował do neutralnej Norwegii. Pięcioletni pobyt w surowym klimacie, wśród gór, lasów i jezior, jakże odmiennym od gorączki łódzkiej „ziemi obiecanej”, utrwalił w licznych pejzażach. Ze Skandynawii pochodziły jego dwie żony: Ingrid Morssing, z którą miał syna Henriego i poślubioną po śmierci Ingrid – rzeźbiarkę Danę Bilde.
Na stałe, od 1920 roku, osiadł w Paryżu, metropolii, której ulice, place i zaułki poznał dokładnie i polubił. W tym centrum artystycznym świata miał swoją pracownię. Chłonął trendy i modne kierunki artystyczne, symbolizm, surrealizm, art déco, orientalizm i prymitywizm, ale po to, jak czas pokazał, by stworzyć bazę do własnej wypowiedzi. Stał się wybitnym miedziorytnikiem. Odnalazł się w dyscyplinie, jaką narzucał rylec. Kreślone przez niego linie były dla niego, o czym wspominał, jak „ślady lotów strzały”. Sam wykonywał i kontrolował każdy etap pracy, począwszy od przygotowania matrycy. Zdarzało się, że grafiki odbijał na własnoręcznie czerpanym papierze.
Często pokazywał swoje dzieła, regularnie w Paryżu, w galeriach, w tym w słynnej, należącej do francuskiej marszandki Berthe Weill, na Salonach: Jesiennym, Tuileryjskim i Niezależnych, także w Wielkiej Brytanii, Włoszech, Norwegii, Szwecji, Stanach Zjednoczonych. Utrzymywał kontakt z Łodzią, w tym z tamtejszą awangardą, czego dowodzą wykonane przez Hechta ilustracje do zbioru poezji Perl ojfn bruk (Perły na bruku) piszącego w jidysz Mojżesza Brodersona oraz udział, z grupą Jung Idysz, w Międzynarodowej Wystawie Nowej Sztuki w Düsseldorfie w 1922 roku. Łódź tylko raz, za jego życia, w 1928 roku zorganizowała Hechtowi wystawę w Miejskiej Galerii Sztuki. Recenzenci wskazywali na kunszt grafik, mistrzowskie opanowanie koloru na obrazach, ekspresję ujęć. Zauważyli, że sztukę Hechta prześwietlała radość tworzenia.
Warany w centrum Paryża
Przyczynił się do powstania stowarzyszenia Młoda Współczesna Technika Warsztatowa oraz – wraz ze swym uczniem i przyjacielem, Brytyjczykiem Stanleyem Williamem Hayterem ‒ pracowni Atelier 17 w Paryżu, która przyciągała wybitne osobowości, napisał podręcznik Rozprawa o rytownictwie. Był więc blisko ludzi, doceniał swoich odbiorców, starał się o rozwój talentów, ale to nie człowiek stał się pierwszoplanowym bohaterem jego dzieł.
Hecht zanurzył się w naturze, co może pierwszy raz stało się w Norwegii, potem na południu Francji, również na przykład na wyspie Île en Mer na Atlantyku. Inspirowały go realne pejzaże, zwierzęta obserwowane w paryskim ogrodzie zoologicznym, gatunki flory i fauny z kart Biblii i mitologii, stwory wyśnione. Ożywiał je, zmuszał do ucieczki przed zagrożeniem, pozwalał odpocząć i portretował w pozycji pełnej naturalnej gracji. Minimalistyczne środki wystarczały Hechtowi, żeby oddać charakter ptaka czy zwierzęcia i stan, w jakim się znajdował. W tym celu precyzyjnie kreślił linie, świetnie dobierał kolory, idealne trafiał dłutem.
A może los wyznaczył mu ten temat? Jego nazwisko w języku niemieckim znaczy „szczupak”. Hecht wykorzystał to tłumaczenie. Szczupak widnieje na jego autorskim znaku (gmerku) wraz ze szkicowo ujętymi symbolami dziedzin, którymi się zajmował: prasą graficzną, paletą malarską i młotkiem rzeźbiarskim.
Aż cztery ze swoich ośmiu tek graficznych poświęcił zwierzętom. Są to: Zwierzęta (1929), z tego samego roku Szkice zwierząt, Nowe szkice zwierząt (1937) i Wyspa Kormoranów (1938-1939). Bez zwierząt nie byłoby też kolejnych dwóch tek: Arki Noego (1926) i Atlasu (1928) ani następnej pary: Paryża (1933) i Londynu (1938-1939), w których Hecht pozwolił „braciom mniejszym” rozejść się po atrakcyjnych turystycznie punktach. Oto trzy warany z Komodo stoją na paryskim Placu Narodu, a małpa i słoń przechadzają się w pobliżu wieży Eiffla. W Londynie nie mają aż takiej wolności, ale zaskakują proponowane przez artystę spotkania gatunków: tygrysów z ptakami, zebr z pingwinami czy węża z żyrafą.
Ikoniczną pracą animalistyczną Hechta jest wykonany techniką miedziorytniczą Wielki bizon (1934): w galopie, rozjuszony, pewny siebie i piękny, pokryty sierścią, która bardziej przypomina perski dywan niż sploty owłosienia. Często wracał do postaci tego giganta. Przedstawił go również, tym razem w pozycji siedzącej, w brązie. Zwracają uwagę misternie wyrzeźbione grzywa i grzbiet zwierzęcia.
Z nadzieją na trwałe docenienie
Opowieści Hechta o zwierzętach skłaniają do refleksji o kondycji świata, za którą odpowiadają ludzie. Na Ziemi nie ma raju i harmonii, co okrutnie potwierdziły lata 30. i 40. Hecht musiał ukrywać się, początkowo w Casablance, następnie w Marsylii i Sabaudii. Zbyt obciążony przeżyciami wojennymi długo nie był w stanie tworzyć, ale po pewnym czasie, zachęcany przez Haytera, nie tylko wrócił do pracowni, ale zaczął nawet eksperymentować z ruchomymi matrycami. Zmarł nagle, na zawał serca podczas pracy nad projektem tapiserii dla klienta ze Szwecji. Atelier 17 wraz z Hayterem przeniosło się do Nowego Jorku.
Józef Hecht, mający wielki dorobek, laureat dwóch złotych medali na Wystawie Światowej w Paryżu w 1937 roku, obecny w prestiżowych zbiorach, między innymi w Museum of Modern Art w Nowym Jorku i National Gallery of Art w Waszyngtonie, został przez nas zapomniany. Jak, zresztą, wielu twórców, którzy nie pasowali stylem, podejmowanymi tematami, pochodzeniem, poglądami do powojennych wzorców w naszej części Europy, ale w jego przypadku to wychodzenie z otchłani zajęło jeszcze kilka dziesięcioleci od ogłoszenia u nas wolności, także tej w sztuce. Na pocieszenie można stwierdzić, że naprawdę wielkim i odrębnym bywa najtrudniej. Aby być docenionymi muszą mieć swoich sprzymierzeńców. Hecht długo na nich czekał.
Do 15 grudnia tego roku dzieła Józefa Hechta można oglądać w Muzeum Miasta Łodzi na dedykowanej mu ‒ i współorganizowanej przez Fundację Art & Modern ‒ wystawie pod tytułem Józef Hecht. Artystyczne żywioły. Wystawa jest pierwszą od prawie stu lat tak szeroką prezentacją dorobku Józefa Hechta. W MMŁ można oglądać jego obrazy, grafiki i rzeźby. Obiekty na wystawę udostępnili między innymi: Muzeum Narodowe w Krakowie, Muzeum Sztuki w Łodzi, Muzeum Regionalne w Siedlcach, Biblioteka Narodowa w Warszawie oraz Villa la Fleur / Marek Roefler i inni kolekcjonerzy prywatni. Józef Hecht znów przywołuje czystego ducha natury.
Karolina Prewęcka
Materiał przygotowany przez Muzeum Miasta Łodzi.