Frankfurckie targi książki, czyli co czytają Niemcy. Powieści faktu, autofikcje i młodzi dorośli
Dziwny pejzaż tych 76. frankfurckich targów książki. W kinach nowa wersja „Nibelungów”. A w dawnym kościele św. Pawła, od 1848 r. świątyni demokracji, Ann Applebaum, tegoroczna laureatka pokojowej nagrody niemieckich księgarzy, przestrzegała przed zakłamanym w obliczu wojny pacyfizmem. W laudacji Irina Szerbakowa z likwidowanego przez Putina „Memoriału” wspomniała film Agnieszki Holland o walijskim dziennikarzu, świadku wielkiego głodu w Ukrainie, najprawdopodobniej zamordowanym w 1935 r. przez NKWD.
Na samych targach trochę inna atmosfera. Gościem honorowym – Włochy. W mieście plakaty z Goethem zapatrzonym w pejzaże Italii. Wejście do ekspozycji to wysmakowana piazza – z oryginalnymi freskami z Pompejów. Ma być miło i przyjemnie. Minister kultury postfaszystowskiego – jak powtarza niemiecka prasa – rządu Meloni gładko wspomina historyczne powiązania włosko-niemieckie, nie wchodząc w różnice „przezwyciężania przeszłości” w obu krajach. Zapewnia, że jest rzecznikiem wolności słowa, nawet jeśli jest wobec niego krytyczne – aluzja do wykluczenia z oficjalnej delegacji słynnego włoskiego śledczego dokumentalisty Roberta Saviano, który jednak przyjechał do Frankfurtu na zaproszenie swego niemieckiego wydawcy.
Kiedyś z włoską powieścią kojarzył się Alberto Moravia, potem Umberto Eco, a dziś – zwracają uwagę recenzenci – inni autorzy w Italii, a inni za Alpami. We włoskich dodatkach literackich i na portalach toczą się ponoć spory wokół „kanibalizacji” literatury przez romanse i mające już własne listy bestsellerów varia – różności – pisane na zamówienie poradniki czy „autofikcje”, w których dominuje zasada „czuję, więc jestem”, nieźle napisane roztkliwianie się nad sobą.