Kultura

Kulturalnie polecamy i ostrzegamy. „Queer” dobry, zły i nudny. „Dojrzewanie” lepsze

Kadr z filmu „Queer” Kadr z filmu „Queer” mat. pr.
Nowa ekranizacja skandalizującej niegdyś prozy – z Danielem Craigiem w roli głównej – robi z wielkiego ćpuna Ameryki postać romantyczną, która może pogodzić społeczności LGBT i nowej prawicy. Pod warunkiem że oba nie usną z nudów.

Na początek zadanie z gatunku „kto to taki”. Dziedzic fortuny po znanym amerykańskim przedsiębiorcy, który większą część swojego życia spędza jako bon vivant. Ciążyły na nim poważne zarzuty kryminalne, udało mu się jednak przed nimi uciec. Zwolennik minimalnego państwa i maksymalnego liberalizmu, łączący słabość do używek z konserwatywnym stylem bycia i umiłowaniem broni palnej. Zarzucano mu rasizm, poruszał się w kręgu osób zaangażowanych w pedofilię, w licznych wypowiedziach dał wyraz temu, że nie bardzo lubi kobiety. Opowiedział się za to jako przeciwnik aborcji. Znany jest też z fascynacji technikami kontroli. Już lata temu wspominał, że za pomocą tworzonych i emitowanych w telewizji fake newsów można obalić rząd, a przy okazji zostać osobowością medialną.

Brzmi jak Donald Trump? Nie, to William S. Burroughs, przyjaciel beatników, bohater pokoleń punka i grunge’u, zdolny pisarz, a przy tym świetnie funkcjonujący heroinista, który mawiał, że narkotyków potrzebuje, żeby rano wstać z łóżka, ogolić się i zjeść śniadanie. A swoją filozofię budował na frazie wziętej od bliskowschodnich haszyszynów: „nic nie jest prawdą, wszystko jest dozwolone”.

Czytaj też: William Seward Burroughs. Oto pierwszy hipster

Zakazane słowa

W ten weekend na polskie ekrany wchodzi

  • David Cronenberg
  • film
  • kino amerykańskie
  • kulturalnie polecamy i ostrzegamy
  • LGBT
  • literatura
  • literatura amerykańska
  • Luca Guadagnino
  • narkotyki
  • Reklama