Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Fragment książki "O wolności. Przewodnik po świecie, który można ocalić"

. . mat. pr.

Na początku lat 90. XX wieku doszło do nieoczekiwanych wydarzeń: o zamieszkach na tle rasowym w Los Angeles czytałem w polskich gazetach, ucząc się języka na bałtyckim wybrzeżu, pierwszą kampanię prezydencką miliardera Rossa Perota oglądałem w programie telewizyjnym BBC w oksfordzkiej świetlicy, z kilkoma uchodźcami z Jugosławii nawiązałem znajomości w Wiedniu, dokąd licznie napływali podczas wojen na Bałkanach. Jednak wśród panujących wówczas nastrojów każdy kryzys wydawał się wyjątkowy, a każde wyzwanie traktowano jako zaledwie techniczne. Zamiast uczyć się historii, zrzucano na nią winę – czystki etniczne na Bałkanach były rzekomo wynikiem „zadawnionej nienawiści”. Ameryka miała stać się ponadczasowym wzorcem wolności.

Jeżeli wolność ma charakter negatywny, polityka zamienia się w praktyczne zadanie usuwania nieprzydatnych reliktów przeszłości. Żargon lat 80. i 90. XX wieku skupiał się na deregulacji, prywatyzacji i reformie systemu opieki społecznej. Oczekiwano, że resztę pracy wykonają ekonomia lub natura. Negatywna koncepcja wolności skłoniła Amerykanów do udzielania złych rad mieszkańcom Europy Wschodniej: jak najszybciej prywatyzować, przedstawiać państwo opiekuńcze jako komunistyczne wynaturzenie, ignorować kulturę. W latach 90. XX wieku poskutkowała ona również koszmarnymi tendencjami w polityce wewnętrznej USA: budową kompleksu więzienno-przemysłowego i gromadzeniem bogactwa na wielką skalę.

Wolność negatywna stała też za błędami popełnionymi w pierwszej dekadzie XXI wieku. We wrześniu 2001 roku, po kilku latach spędzonych w Europie Wschodniej, przeniosłem się do New Haven w stanie Connecticut, gdzie podjąłem moją pierwszą prawdziwą pracę na Uniwersytecie Yale. Jeszcze nad ranem 11 września byłem w Nowym Jorku, gdzie Yankees przegrali z Orioles po długim, opóźnionym przez deszcz i brzydkim meczu. Kiedy już w New Haven usłyszałem, co się stało, usiłowałem wrócić, ale pociągi już nie kursowały.

Zamachy z 11 września przedstawiono jako coś bezprecedensowego – nastanie nowego świata, w którym wolność trzeba poświęcić w imię bezpieczeństwa. Na pierwszych zajęciach w Yale zniszczenie World Trade Center omawiałem w świetle tego, co wyniosłem z historii terroryzmu i walki z nim w Europie Wschodniej. Prowokacja jest skuteczna, gdy podmiot słabszy sprawia, że potężniejszy gracz zwraca się przeciwko sobie. Atak Al-Kaidy był jedną z najbardziej udanych prowokacji wszech czasów.

Po 11 września Amerykanom powiedziano, że napastnicy „nienawidzą wolności”, nasza reakcja sugerowała jednak z kolei, że błędnie ją rozumiemy. Pozorna zamiana wolności na bezpieczeństwo oznaczała osłabienie obu tych wartości. Normą stała się inwigilacja. Inwazja na Irak w 2003 roku poskutkowała śmiercią setek tysięcy jego mieszkańców, a Stany Zjednoczone stały się krajem uboższym, mniej bezpiecznym i mniej godnym zaufania. Ta wojna była awanturą rozpętaną w imię wolności negatywnej, aby stworzyć pustkę. Zakładano, że zniszczenie państwa irackiego w połączeniu z rozwiązaniem partii rządzącej i armii automatycznie przyniesie kapitalizm oraz demokrację. Tak się nie stało. Wojna wzmocniła Iran i stworzyła liczne zagrożenia, które na długo odcisnęły swoje piętno na nowym stuleciu.

Nasze niezrozumienie Rosji w latach 90. XX wieku i pierwszej dekadzie wieku XXI także miało związek z koncepcją wolności negatywnej. W 1993 roku prezydent Federacji Rosyjskiej Borys Jelcyn rozwiązał siłą parlament. W Stanach Zjednoczonych uznano, że posunięcie to było konieczne w celu przeprowadzenia reform gospodarczych. W rzeczywistości sowiecka koncentracja przemysłowa przekształcała się w kapitalistyczny monopol. Kontrolę nad rentownymi przedsiębiorstwami przejmowała garstka ludzi. Po 1999 roku następca Jelcyna, Władimir Putin, stał się szefem wszystkich szefów i skonsolidował swoją władzę terrorem i wojnami.

Widziany przez pryzmat wolności negatywnej Putin wydawał się technokratą, któremu chodzi o pieniądze. Zakładano, że bogactwo przyniesie racjonalność, a racjonalność – demokrację. Podczas pierwszego semestru wiosennego w Yale zaproszono mnie na spotkanie, na którym eksperci udzielali wielkiemu międzynarodowemu koncernowi z branży węglowodorów rad na temat Rosji. Kolega z doświadczeniem na wysokich stanowiskach rządowych powiedział, że polityka USA opiera się na założeniu, iż kapitalizm przyniesie demokrację zarówno w Rosji, jak i w Chinach. Określiłem to przekonanie mianem absurdu, więc na jakiś czas przestano mnie zapraszać na takie spotkania.

Zamiast tego rosyjska oligarchia przyniosła nową politykę – alternatywę w epoce, w której alternatyw miało nie być. W 2004 roku Rosja Putina próbowała sfałszować głosowanie w Ukrainie. Dziesięć lat później napadła na południe i wschód tego kraju. Przed inwazją i w jej trakcie moskiewska propaganda oczerniała Ukrainę oraz Ukraińców. U podstaw tych ataków nie leżały żadne dowody ani nawet ideologia, lecz ocena tego, co wzbudzi negatywne emocje u odbiorców mediów społecznościowych. Wiedząc, co ludzie sądzą o świecie, Rosja mogła celować w wybrane przez siebie słabe punkty. Rosyjskie twierdzenia na temat Ukrainy rozważane jako całość nie dawały się ze sobą wzajemnie pogodzić: nie było wprawdzie języka ukraińskiego, ale państwo ukraińskie zmuszało wszystkich do mówienia w tym języku; chociaż państwo ukraińskie nie istniało, było zarazem represyjne; wszyscy Ukraińcy byli nazistami, lecz jednocześnie też gejami i Żydami. Mieszkałem wtedy w Wiedniu i utrzymywałem kontakt z ukraińskimi przyjaciółmi oraz współpracownikami. Prosty fakt, że Rosja dokonała inwazji na sąsiedni kraj, nie przebijał się na powierzchnię w mediach społecznościowych. W sytuacji, gdy rozpoczęła się prawdziwa wojna napastnicza, Amerykanów i innych bulwersowały urojone rzeczy.

W Rosji można dostrzec przejście od definicji wolności jako braku barier do faszystowskiej polityki, w której przywódca może bez przeszkód realizować dowolne kaprysy. Jednak propagandowego stanowiska Moskwy, zgodnie z którym nic nie jest prawdą i nic nie jest dobre, nie uznawano za zagrożenie. Inwazja na Ukrainę wykazała fałsz ekonomicznego determinizmu: oligarchiczna Rosja była agresywnym imperium, a nie wschodzącą demokracją. Ludziom, którzy wierzyli w negatywny charakter wolności, rosyjski nihilizm nie wydawał się niebezpieczny, chociaż rzecz jasna taki był. Pozbawiona faktów oraz wartości próżnia zostanie zawsze wypełniona spektaklem i wojną. Z faszystowskiej natury rosyjskiego reżimu należało zdawać sobie sprawę na długo przed inwazją Rosji na Ukrainę w 2022 roku.

Przypadek Rosji może służyć jako ostrzeżenie. W XXI wieku także amerykański kapitalizm jest pchany w kierunku monopolu, koncentracji bogactwa i dekadencji. Kiedy sądzimy, że jesteśmy wyjątkowi w naszym przywiązaniu do wolności, przesadna pewność siebie czyni nas podatnymi na propagandę tyranów, którzy mówią nam to, co chcemy usłyszeć. Jeżeli wierzymy w wolność negatywną, problemem są jedynie zewnętrzne bariery, nigdy zaś nasz brak rozsądku. Kiedy w 2014 roku wróciłem po rocznej nieobecności do Stanów Zjednoczonych, uderzyło mnie (podobnie jak moich ukraińskich i rosyjskich przyjaciół), jak sprawnie rosyjskie media społecznościowe wniknęły w amerykańską politykę. Wystarczająco niepokojący był już fakt, że Rosji udało się oszukać Amerykanów w sprawie Ukrainy, ale w 2015 i 2016 roku Rosjanie zdołali wprowadzić mieszkańców USA w błąd na temat ich rodaków. W 2016 roku oligarchiczny amerykański kandydat na prezydenta wygrał z rosyjską pomocą.

Donald Trump – uległy klient Putina – jest bohaterem wolności negatywnej, bogatym dzięki niedostatecznie wysokiemu opodatkowaniu spadków i niewahającym się zaprzeczać faktom. W 2018 roku pojechał do Helsinek i powiedział tam światu, że rosyjskiemu dyktatorowi ufa bardziej niż swoim amerykańskim doradcom. W 2019 roku usiłował zastraszyć wybranego prezydenta Ukrainy, by uzyskać informacje dyskredytujące swojego rywala w nadchodzących wyborach prezydenckich w USA. Kiedy w 2020 roku przegrał te wybory, kłamał na temat wyniku i usiłował dokonać zamachu stanu, by utrzymać się przy władzy. Pomimo konstytucyjnego zakazu sprawowania urzędów przez osoby winne próby przewrotu Trump zamierza ubiegać się o prezydenturę w 2024 roku i podtrzymuje tym samym nadzieje Putina na wygranie wojny w Ukrainie. W latach 70. XX wieku snuto marzenia o następnym stuleciu, a w latach 90. wygłaszano z wielkim zadufaniem dotyczące go prognozy. Tymczasem w trzeciej dekadzie XXI wieku znaleźliśmy się w punkcie zwrotnym. To, czy będziemy wolni, zależy od nas – nie tylko od tego, co robimy, lecz także od tego, dlaczego to robimy, czyli od naszych ideałów.

Timothy Snyder, O wolności. Przewodnik po świecie, który można ocalić, tłum. Bartłomiej Pietrzyk, Wydawnictwo Znak, Kraków 2025, s. 19-24.

Materiał płatny Wydawnictwa Znak.

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Ziobrowie na wygnaniu. Jak sobie poradzą? „Trafiło ich. Ale mają plan B, już trwają zabiegi”

Zbigniew Ziobro wciąż nie wraca do Polski. Jaka przyszłość czeka byłego ministra sprawiedliwości i jego żonę Patrycję – do niedawna najbardziej wpływową parę polskiej polityki?

Anna Dąbrowska
25.11.2025
Reklama