Kim był Władimir Wysocki, tłumaczyć nie trzeba. A teraz proszę sobie wyobrazić film o legendarnym bardzie z Taganki zrealizowany w tempie szpiegowskiego thrillera o agencie Bournie. Z ruchliwą kamerą, jazgotliwą ścieżką dźwiękową, montażem jak w wideoklipie, nocnymi scenami pościgów po ulicach Moskwy, gdzie sprawy artystyczne, miłosne, psychologiczne zostają zepchnięte na margines. „Wysocki” Piotra Busłowa nie jest filmem słabym, tylko formalnie rozmijającym się z oczekiwaniami widzów. Wbrew tytułowi nie chodzi w nim o biograficzny dramat przedstawiający życiowe komplikacje fenomenalnego pieśniarza (Sergiej Bezrukow), tylko w najlepszym razie o trzymającą w napięciu rosyjską wersję „Życia na podsłuchu”.
Bohaterami filmu, który skręca niespodziewanie w kierunku komedii, są ludzie z otoczenia artysty, a nie on sam, ukazany na rok przed śmiercią, gdy był już uzależniony od narkotyków, w słabej kondycji psychicznej. Występujący z nim na scenie przyjaciele z teatru, menedżer, 19-letnia kochanka, robią wszystko, by pamiętny koncert w Bucharze w Uzbekistanie (Wysocki miał wtedy zawał) jednak się odbył. Inwigilowani nie wiedzą, że to nie Opatrzność nad nimi czuwa, tylko agenci KGB knują intrygę mającą ubezwłasnowolnić Wysockiego. Film rozkręca się na dobre dopiero w drugiej połowie, gdy plany tajniaków wymykają się spod kontroli. Krzepi bajkowo optymistyczne przesłanie, że w komunie, aby przetrwać, wystarczyło zachowywać się godnie i solidarnie.
Wysocki, reż. Piotr Busłow, prod. Rosja, 128 min