Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Film

Recenzja filmu: „Rytuał”, reż. David Bruckner

Kadr z filmu „Rytuał” Kadr z filmu „Rytuał” mat. pr.
Kameralny horror Davida Brucknera to popis finezji w kreowaniu grozy. Doskonałe zdjęcia i cierpliwie snuta opowieść o rozpadzie przyjaźni i poczuciu winy składają się na jeden z najlepszych strasznych filmów ostatnich lat.

Bruckner, ekranizując powieść „The Ritual” Adama Nevilla, poszedł trudniejszą z dwóch ścieżek, jakie mają do wyboru twórcy filmowych horrorów. Ta łatwiejsza to opieranie się na tzw. jump scares, czyli scenach, w których monstrum czy duch „wyskakuje” niespodziewanie na ekran, najczęściej do wtóru przenikliwego akordu muzycznego. Ma to w sobie mniej więcej tyle subtelności co kumpel wypadający z krzaków i krzyczący „Bu!”, choć oczywiście może być wyjątkowo sprawnym narzędziem – przykładem zeszłoroczne „To” Muschettiego. Druga z dróg jest trudniejsza i wymaga więcej kunsztu, bo polega na stopniowym budowaniu napięcia, aż do osiągnięcia poziomu tak wysokiego, że widz siada na krawędzi fotela i drży z samego wyczekiwania na Złe. Niedawno doskonale zrobił to John Krasinski w „Cichym miejscu”.

Napięcie rośnie w „Rytuale”

„Rytuał” przez nieco ponad półtorej godziny po jump scares sięga ledwie kilka razy, a i to w trzecim akcie filmu, gdy groza ma już w zasadzie twarz, a więc de facto jest mniej straszna. Bo w tym filmie najgorsze jest oczekiwanie, napięcie wynikające z tego, że widz od początku wie, czego się spodziewać. Wpatruje się więc w każdy kadr w poszukiwaniu zapowiedzi horroru. Bruckner ma tę świadomość. Zdaje sobie sprawę, że opowiadana przez niego historia czterech przyjaciół, którzy wybierają się w szwedzkie góry i gubią w ponurym lesie, nie ma w sobie absolutnie nic oryginalnego. Czyni jednak z tego atut, bo dzięki temu zna widza i może się nim bawić. Ogromną rolę odgrywają m.in. świetne, nieruchome, szerokie kadry, ujęcia gęstego lasu, gdzie tło jest ważniejsze niż pierwszy plan, a dojrzenie tego, co tak naprawdę reżyser chce nam pokazać, wymaga nie lada spostrzegawczości.

Typowy „leśny horror”. Ale nie tylko

„Rytuał” korzysta z tego, że spodziewamy się „ataku”. Nie wiemy zarazem, skąd i kiedy przyjdzie. Rzucamy wzrokiem na prawo i lewo, wpatrujemy się w ekran i, chyba, gdzieś tam coś widzimy. Bruckner odhacza fabularnie niemal każdy nieodzowny element „leśnego horroru” – od zagubienia, przez nawiedzoną chatę, po dziwne znaki na drzewach. Ale w niczym to nie przeszkadza, bo to nie elementy wtórne, ale nieodzowne w grze, którą filmowcy z nami prowadzą.

Przez to wszystko blado wypada trzeci akt, w którym monstrum nie jest już domysłem widza, ale ma pewną formę. Najsłabszy jest natomiast sam finał – bo gra w otwarte karty, odziera zło z mroku, dosłownie i w przenośni rzucając na nie światło.

Czytaj także: Dlaczego boimy się horrorów? Pięć powodów

W horrorze nadal tkwi potencjał

Ale nie zmienia to oceny pierwszej godziny, stanowiącej popis na niemal każdym polu. Najważniejsze są praca kamery, szerokie, statyczne kadry, ale i budujące klimat ujęcia lasu z góry – można powiedzieć, że to w równej mierze film reżysera Davida Bruckera co operatora Andrew Shulkinda. Wystarczy dołożyć klimatyczną muzykę, dobre operowanie dźwiękiem, świetne plenery i dobrą obsadę, a otrzymamy wszystkie składniki świetnego horroru.

Okazuje się, że nawet w skostniałych schematach gatunku drzemie wciąż wielki potencjał, potrzeba tylko reżysera, który będzie potrafił odpowiednio korzystać z danych mu narzędzi.

Rytuał (The Ritual), reż. David Bruckner, prod. Wlk. Brytania, 94 min, Netflix

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

13 najlepszych polskich książek roku według „Polityki”. Fikcja pozwala widzieć ostrzej

Autorskie podsumowanie 2025 r. w polskiej literaturze.

Justyna Sobolewska
16.12.2025
Reklama