„To my” nie jest tak dobrym filmem jak jasny narracyjnie, ostry jak brzytwa w poważnym przekazie „Uciekaj!”, debiut scenarzysty i reżysera Jordana Peele′a. Jest horrorem mniej kameralnym, dużo gęstszym i niestety również mniej przejrzystym. Nawiązań w „To my” jest tak dużo, że czasem trudno zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, bo Peele dotyka nieraz w skali całego społeczeństwa amerykańskiego zagadnień rasowych, politycznych, socjalnych, religijnych, lęków związanych z trudną historią i z traumami indywidualnymi. Choć wszystko jest bardzo intrygujące, to trudno traktować ten film inaczej niż jako rozbieg dla naprawdę obiecującego, genialnego reżysera filmów grozy. Bo zdecydowanie szuka on jeszcze teraz dla siebie formuły, jak może straszyć w większej skali.
Peele wychodzi w „To my” od dwóch faktów: absurdalnej akcji „Hands Across America” z 1986 r., gdy miliony ludzi stworzyło łańcuch rąk, by zaprotestować tylko w ten sposób przeciwko wykluczeniu ekonomicznemu, a także informacji o tym, że przez Stany Zjednoczone poprowadzono tysiące kilometrów podziemnych tuneli, których przeznaczenia nikt nie potrafi teraz określić. Wiąże to z historią Adelaide (Lupita Nyong’o), Gabe’a (Winston Duke) oraz ich dwójki dzieci: Zory (Shahadi Wright Joseph) i Jasona (Evan Alex). Wszyscy przyjeżdżają na wakacje do domu letniskowego położonego obok plaży, na której Adelaide w dzieciństwie przeżyła coś traumatycznego: spotkała dziewczynkę, która była jej idealną kopią.
Uwaga, tu spoiler, który pojawia się jednak również w zwiastunie filmu: teraz, gdy wieczorem w domu wysiada prąd, na podjeździe pojawia się ubrana w czerwone kombinezony cała rodzina ich morderczo nastawionych sobowtórów. Tylko kopia Adelaide, czyli Red, potrafi mówić, a wyrazu twarzy i głębi głosu, które dla niej wymyśliła Nyong’o, nie da się zapomnieć. W obu tych rolach nagrodzona Oscarem aktorka gra naprawdę genialnie, zresztą wszystkim towarzyszącym jej aktorom Peele również dał podwójne pole do popisu.
To my (Us), reż. Jordan Peele, prod. USA 2019, 116 min