W prologu widzimy generała Emila Fieldorfa wracającego do Polski w bydlęcym wagonie po dwuletniej zsyłce w głąb Związku Radzieckiego. Jedzie ze wschodu do wymarzonej ojczyzny niczym stary Baryka z „Przedwiośnia”, lecz nie marzy o szklanych domach, tylko o tym, żeby przeżyć. Tym razem się udało: Rosjanie aresztując generała w 1947 r. pod fałszywym nazwiskiem nie wiedzieli, kogo mają w rękach. Władze komunistycznej Polski tylko na chwilę dadzą mu spokój.
Tymczasem Fieldorf, w przeszłości żołnierz legionów Piłsudskiego, dowódca Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej AK, zachowuje się jak lojalny obywatel: z własnej woli ujawnia przeszłość, składa nawet podanie o wojskową emeryturę. Jest zmęczonym bohaterem. Na ulicach powojennej Łodzi, gdzie zamieszkał z rodziną, wmieszany w szary tłum, niczym się nie wyróżnia. Urząd Bezpieczeństwa jednak cały czas czuwa i przystępuje do działania w 1950 r. Fieldorf zostaje aresztowany pod zarzutem współpracy z hitlerowcami, a z dostarczeniem dowodów kafkowski sąd nie będzie miał najmniejszego problemu. Od tego momentu „Generał Nil” staje się opowieścią o człowieku niezłomnym. Generał pozostawiony zostaje przed prostym wyborem: współpraca z reżimem albo śmierć. Jego zwłoki zostają po kryjomu wrzucone do dołu i polane wapnem. Dopiero w 1989 r. będzie zrehabilitowany.
Ryszard Bugajski, twórca głośnego „Przesłuchania” i telewizyjnego spektaklu „Śmierć rotmistrza Pileckiego”, jeszcze raz udowadnia, że jak nikt inny potrafi opowiadać o najbardziej tragicznym okresie historii PRL. Szacunek budzi niezwykle staranna realizacja, dbałość o każdy scenograficzny szczegół, wreszcie doskonała obsada. Generała Nila gra od dawna nieoglądany na dużym ekranie Olgierd Łukaszewicz, i trudno sobie wyobrazić lepszego odtwórcę tej roli. Bardzo dobry jest też drugi plan: Adam Woronowicz w roli sędziego Igora Andrejewa, jedynego, który ma wątpliwości; Maciej Kozłowski jako więzień złamany przez bezpiekę, który obciąża Fieldorfa, a potem w czasie rozprawy próbuje się wycofać; wreszcie Jacek Rozenek, czyli płk Józef Różański, usiłujący złamać Fieldorfa. Plus wielu mniej znanych wykonawców w znaczących epizodach. Polskie kino nie ma szczęścia do filmów o narodowych bohaterach, tym bardziej należy docenić osiągnięcie Bugajskiego.