Czytanie tej powieści – jednej z pierwszych w karierze tureckiej pisarki Elif Şafak – jest niczym próba złożenia w całość tytułowych luster, tyle że potrzaskanych. Podobnie – jak by to mogło wyglądać w rzeczywistości – każdy kawałek odbija świat pod innym kątem. Każdy pokazuje inny zestaw barw i inną pespektywę. Siedemnastowieczna Europa, targana niepokojami i wojnami, przytłacza czytelnika.
Szaleństwo hiszpańskiej inkwizycji – przeraża. Zderzenie chrześcijaństwa, islamu i judaizmu – zaciekawia. Duchota uliczek Madrytu, malaryczne opary Wenecji i słodkawa woń Orientu – miejscami zachwycają. Ale już oś fabuły – historia dwóch braci, nieszczęśliwej miłości i, o zgrozo, co najmniej trzydziestu pobocznych postaci – nudzi czytelnika.
Bohaterowie mnożą się, aby zaraz umrzeć, snują narracje i opowieści w opowieściach, bo „Lustra miasta” to klasyczny przypadek powieści szkatułkowej. Oczywiście są w tej stercie kawałków takie, które boleśnie nas ranią, bo Şafak potrafi opisywać ludzkie historie, które chwytają za serce. Jednak ich splecenie w całość jest pracą czytelniczo mozolną i męczącą. Zaś obraz, który wyłania się na końcu – uporczywie banalna konstatacja, że człowiek w trybach historii jest istotą zdolną do szaleństwa, a zinstytucjonalizowaną formą tegoż bywa religia – niczym nasze odbicie w posklejanym na siłę lustrze, musi niestety rozczarowywać.
Elif Şafak, Lustra miasta, przeł. Anna Akbike Sulimowicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, s. 395