Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Konduktor z plasterkiem

Kawiarnia literacka

Jechałam pociągiem do Brna na festiwal literacki. Już po czeskiej stronie wsiadła do przedziału babcia o kulach. Miała w ręku zniszczoną siatkę. Za babcią do przedziału wsiadła menelica.

Miała włosy ścięte przy samej skórze, takie pociapane nożyczkami po ciemku i w szale. Krwawiła jej ręka, leciała z palca czerwona strużka. To jej ta babcia dała chusteczkę na zatamowanie i zaczęła opowiadać o swoich dzieciach. Właśnie od nich wracała. Dokładnie nie wiem, o czym mówiła, bo to się tylko tak wydaje, że czeski podobny do polskiego, a jak zgubisz kilka słówek, to i cały sens znika. Zresztą, głupio mi było podsłuchiwać i tylko patrzyłam w okno.

Nagle babcia zaczęła płakać. Po zmęczonej twarzy leciały wielkie łzy. Spływały po korytarzach zmarszczek, szkliły malutkie oczy. A ta menelica pocieszała, nie płaczcie se, no, nie warto. I coś jeszcze, że za krótkie życie na smutki. Wszedł konduktor i zobaczył krew, to zaraz wrócił z plasterkiem i nakleił troskliwie na palec. I tak jeszcze dokleił delikatnie, spytał, czy czegoś potrzeba. Był nie tylko facetem od sprawdzania jizdenek. Był sanitariuszem, Aniołem Stróżem, pocieszycielem i gospodarzem pociągu. Nie mógł zatem pozwolić, aby komukolwiek źle się działo.

A teraz wyobraźcie sobie, jak taka scena wyglądałaby w śmierdzącym PKP – facet wchodzi do przedziału, rozwala z impetem drzwi i drze się „kontrola biletów”, mimo że na przykład śpisz. Widzi babę z palcem broczącym juchą i piekli się, że zaraz się tu wszystko zabrudzi, żeby to przemyć, żeby do kibla iść i zrobić z tym wszystkim porządek, bo jeszcze hiva się rozpleni. I – bach – znowu drzwiami huknie. Koniec zainteresowania, sobie państwo radźcie sami, wszak ja nie po to tu jestem, aby ratować rannych, powstań my tu już nie chcemy. Trzeba kontrolować przepływ krwi, są pewne granice!

Polityka 35.2011 (2822) z dnia 24.08.2011; Kultura; s. 67
Oryginalny tytuł tekstu: "Konduktor z plasterkiem"
Reklama