Nie dajmy się zwieść tytułowi. Jest krzykliwy, wpadający w ucho, powszechnie rozpoznawalny, jak ikona zabijania, jaką stał się AK-47, czy po prostu kałasznikow. Ale C.J. Chivers nie napisał kolejnej biografii słynnego radzieckiego samouka. To wciągająca i morderczo wręcz skrupulatna historia o tym, jak człowiekowi udało się doprowadzić masowe zabijanie do perfekcji, osiągając prostotę dostępną nawet ośmiolatkom.
Chivers opisuje proces w zasadzie ekonomiczny. Jak nauka i rynek odpowiadały na potrzebę, a nawet ją kreowały. Potrzebę masowego zabijania. Hiram Maxim, projektując swój karabin maszynowy, nie tylko miał pełną świadomość możliwości tego urządzenia. Ale też cieszył się z każdego sukcesu swojego wynalazku. A pierwszy sukces był już w 1887 r., kiedy Brytyjczycy w kilka dni wystrzelali większość populacji zbuntowanego afrykańskiego ludu Yonnie. Pewnie nigdy byśmy nawet o nich nie usłyszeli, gdyby nie uwiecznił ich karabin Maxima. I to dosłownie. Wysyłając ich do grobu, a jednocześnie na karty historii broni maszynowej. Kałasznikow ze swoim AK-47 doprowadził tylko tę ideę do ekstremum. Stworzył karabin tak prosty, że może się nim posłużyć choćby analfabeta. Jego obsługi można w ciągu tygodnia nauczyć przedszkolaka – to zresztą przećwiczony wariant. A wyprodukować go może zakład, w którym nie ma nawet jednego dyplomowanego inżyniera – to również z życia wzięte. Siłą uhonorowanej Nagrodą Pulitzera książki jest nie tyle historia, co filozoficzne wątki o naturze człowieka, które Chivers z niej wyciąga. Wnioski, które nie pozwalają napisać na koniec: „miłej lektury”.
C.J. Chivers, Kałasznikow, tłumaczenie Łukasz Müller, Znak Literanova, Kraków 2015, s. 575