Esej niniejszy zrodził się z niespodzianki i ze zdziwienia. Czytając, trochę przypadkowo, dziennik prowadzony podczas Rewolucji przez niejakiego Celestyna Guittarda de Floriban, paryskiego mieszczanina, trafiłem na stronicę, na której autor opowiada, że w nocy z 9 na 10 termidora* roku II kursowała po Paryżu pogłoska, jakoby Robespierre chciał ogłosić się królem, a nawet zamierzał poślubić więzioną w Temple córkę Ludwika XVI. Po niezbędnych weryfikacjach stwierdziłem, że ta absurdalna pogłoska zyskała przecież dość szeroki rozgłos i wpłynęła na bieg wydarzeń. Jak to było możliwe? W jakim kontekście politycznym i mentalnym narodziła się ta pogłoska i skąd jej powodzenie, na pierwszy rzut oka paradoksalne? Zacząłem się interesować wydarzeniami z 9 termidora i szerzej – okresem termidoriańskim – niespokojnym i niepokojącym.
10 termidora nikt nie wie jeszcze, dokąd upadek „ostatniego tyrana” może zaprowadzić Rewolucję ani nawet nie zastanawia się nad tym. O znaczeniu okresu termidoriańskiego nie stanowi zresztą istnienie jakiegoś z góry przyjętego projektu politycznego czy ideologicznego, lecz problemy, z jakimi zetknęli się i które musieli rozwiązać aktorzy polityki. O ile ich odpowiedzi były często niepewne i wewnętrznie sprzeczne, bo wypracowywane dopiero w miarę jak nasuwały się pytania, o tyle same problemy w swym wzajemnym powiązaniu dziś jeszcze wykazują godną uwagi spójność. Co zrobić z zatłoczonymi więzieniami? Kogo – i kiedy – z nich zwolnić? Jak wymierzać sprawiedliwość, która „stanęła na porządku dnia”? Jaki stopień wolności przyznać prasie? Jak zaradzić politycznym, kulturalnym i psychologicznym następstwom Terroru? Jak go na zawsze wykorzenić? Kto jest zań odpowiedzialny i czy powinien ponieść karę?
Te cząstkowe pytania uzupełniają się wzajemnie i razem składają się na jeden problem: jak wyjść z Terroru? Jakich dokonać wyborów, jakie obrać drogi? Jaką przestrzeń polityczną wymyślić na czas „po Terrorze”? Jak na zawsze zapobiec nawrotowi Terroru? A w konsekwencji – jak zakończyć Rewolucję i zapewnić Republice nowy początek? Pytanie moje dotyczy zatem termidoriańskiego doświadczenia politycznego, które stanowi o jedności i swoistości tego piętnastomiesięcznego okresu i wpisuje go w globalne doświadczenie polityczne Rewolucji.
Zauważyłem szybko, że z tym pytaniem nieodłącznie sprzężone jest inne. Jak zdobywcza i rewolucyjna symbolika roku II, oraz właściwy mu kanon wyobrażeń mogły w tak krótkim czasie, w zaledwie kilka miesięcy, ulec rozpadowi? Jaki kanon przeciwny, antyterrorystyczny i antyjakobiński, wytworzony, lecz utajony w okresie Terroru, kiedy tylko ustąpił strach, wydobył się raptownie na powierzchnię i wycisnął na długo swoje obsesje w zbiorowej pamięci? Bo ustąpienie strachu i postęp wolności wypowiedzi zmusiły uczestników życia politycznego do postawienia bolesnych pytań: „Jak to mogło nam się przydarzyć?” Jak Rewolucja mogła, wyszedłszy od zasad 1789 roku, dojść do terrorystycznych praktyk roku II? Czy można pogodzić jej zasady z jej historią? Inaczej mówiąc, jakie światło rzuca moment termidoriański na przebyte już kręte drogi, na doświadczenia i mechanizmy Rewolucji, na instytucje polityczne i ich mentalne środowisko?
Rewolucja Francuska stała się szybko modelem, swoistą matrycą następnych rewolucji. Widzieliśmy więc kolejno rewolucjonistów utożsamiających się z żyrondystami, z jakobinami, z sankiulotami… Śnili o swym 14 lipca i o swym 10 sierpnia. Nigdy jednak nie utożsamiali się z termidorianami, a myśl, że będą mieli własny termidor, nawiedzała ich jak koszmar.
Dużo to z pewnością pytań jak na jedną książkę, na pewno za dużo. Każde jednak siłą rzeczy wywołuje następne, a ta książka jest tylko esejem: zaprasza do zastanowienia się i nie proponuje odpowiedzi ostatecznych.
Problematyka tej książki została najpierw zarysowana podczas kilku wykładów w ramach seminarium François Fureta i Mony Ozouf w École des Hautes Études en Science Sociales. Nasz nieustający dialog, szczególnie intensywny podczas kolokwiów na temat "Rewolucja francuska a nowoczesna kultura polityczna", bardzo mnie wzbogacił i pobudził. Za wszystko, co mi przynieśli, chciałbym im jeszcze raz serdecznie podziękować.
Nie umiem nawet oszacować, ile ta praca ma do zawdzięczenia Jean-Claude Favezowi, niezawodnemu przyjacielowi, wyjątkowemu rozmówcy i czytelnikowi, jego skrupulatności intelektualnej i krytycznemu zmysłowi historii.
Zadedykowałem tę książkę mojej żonie. Kiedy żyła, jej obecność i pomoc wspierały mnie co dnia i pozwalały przezwyciężać wielkie trudności, jakie napotkałem podczas pracy nad tym dziełkiem. Po jej śmierci wspomnienie o niej skłoniło mnie do dokończenia – mimo wszystko – pracy nad tym tekstem.
* Jeden z miesięcy kalendarza rewolucyjnego. Kalendarz rewolucyjny został przyjęty przez Konwencję 5 października 1793 roku i prawie natychmiast wszedł w życie. Pierwszym dniem nowej rewolucyjnej ery został 22 września 1792 roku, dzień ogłoszenia Francji republiką. Republikański rok dzielił się na dwanaście miesięcy (kolejno, poczynając od września: vendémaire, brumaire, frimaire, nivôse, pluviôse, germinal, floréal, prairial, messidor, thermidor i fructidor), z których każdy liczył po 30 dni. Rok kończył się pięcioma lub sześcioma świątecznymi dniami dodatkowymi, zwanymi sankiulotydami. Miesiąc dzielił się na trzy dekady, składające się z dziewięciu dni roboczych i dziesiątego, wolnego od pracy, zwanego dekadi. Nazwy miesięcy są dziełem poety i deputowanego Fabre’a d’Églantine (przyp. M. M.).