Kiedy się dowiedziałam, że go już nie ma, napisałam w nekrologu:
W nocy, 14 lipca 1999 roku odszedł legendarny
Artysta i piękny Człowiek
Władysław Hasior
Po trzydziestoparoletniej, niezwykłej przyjaźni pozostała Jego sztuka, pamięć zachwytu i radości towarzyszenia Mu w drodze twórczej; pamięć wystaw, pracowni, spotkań, rozmów, pisania o Nim. Pozostały listy i fotografie, wdzięczność na zawsze i żal.
Chcę, żeby to wszystko trwało nie tylko dla mnie. Mam stosy katalogów, czasopism i książek, z tekstami moimi i cudzymi. Mam opasłe teczki wycinków i zaproszeń, fotografii i listów. A w sobie film pamięci, gdzieniegdzie zatarty, ale wciąż pełen emocji i kolorów. Z listów i obrazów zapamiętanych układam opowieść na dwa głosy: Hasior o sobie i ja o Hasiorze, postaci mego życia przez lat przeszło trzydzieści, a trochę i o sobie – jednym z wątków jego biografii. Listów jest tak wiele, że układają się w szczegółową kronikę najważniejszych działań artysty; a boczkiem, mimochodem, kreska za kreską, składają portret człowieka w światłocieniu.
Opowieść siłą rzeczy toczyć się będzie wzdłuż linii czasu, z wycieczkami w przód i w tył, gdy okaże się to konieczne. Monolog epistolarny Hasiora już znieruchomiał – moja narracja będzie mobilna. Pomieszam w niej czasy, próbując odtworzyć zdarzenia i stan ducha z tamtych lat, a jednocześnie, gdzie się da, miejsca puste wypełnić wiedzą dzisiejszą, dodać komentarz. Wyznania osobiste, prywatne, przedzielam swoimi tekstami o sztuce Hasiora – tylokrotnie w listach o nich mowa – bo są to wypowiedzi zobiektywizowane, publiczne. Chcę, by były blisko jego monodramu, by przypominały stale o wymiarze epistolografa, rysowały właściwe i najważniejsze tło prywatnej mowy – wielkość jego dzieła. Horyzonty marzenia. Rozległość zwycięstw i klęsk. Miejsce w dziejach twórczego wysiłku ludzkiego. Dar, który nam zostawił.
Od pierwszego listu wiadomo, że najpoważniejsze komunikaty Hasior wypowiada w poetyce żartu, ironii, często zwracanej ku sobie, czy kpiarskiego dystansu. To szczególny urok tej korespondencji, prawda, ale taka postawa była także zbroją na codzienne potyczki ze światem, kryjówką, osłoną.
Wybieram listy najważniejsze, najbogatsze w informacje. Staram się zachować ich cechy szczególne: stosowanie wielkich liter w niektórych wyrazach, dla szczególnej atencji, zupełnie jak w Trans-Atlantyku Gombrowicza, który oczywiście wzorował się na tekstach sarmackich, a Hasior tylko na swojej fantazji, oraz swobodną interpunkcję. Poprawiam ją jedynie w ostateczności, gdy chodzi o sens. Ingeruję za to we właściwość jaskrawą, a budzącą konsternację: częste błędy ortograficzne. Są listy zupełnie od nich wolne i są nimi usiane. Podejrzewam, że była to skaza wrodzona, nazywa się podobno dysgrafia, bo przy jego wykształceniu, oczytaniu i bogatej, pełnej urody polszczyźnie, takie błędy były kompletnie niezrozumiałe. Wydawały się dodatkowym żartem stylistycznym – a może nim były? Opisuję tę cechę, ale w listach drukowanych usuwam, żeby nie odwracała niepotrzebnie uwagi od istotnych wartości tekstu.
Trzeba by wyjaśnić, jakim sposobem znalazłam się w biografii nowatorskiego artysty z Zakopanego. Ja, historyk literatury z Instytutu Akademii Nauk i krytyk literacki, co prawda córka malarza i pioniera artystycznej fotografii portretowej. Można powiedzieć: turystka w sztuce.
Zaczęło się od psa…