„Człowiek zmienia poglądy – pisarz zmienia styl” – twierdzi Jerzy Pilch w „Trzecim dzienniku”. Autor pisze te słowa jednak niejako wbrew sobie. Sam bowiem jest absolutnie wierny autorskiemu stylowi. Już sam początek jest pilchowską klasyką: „Nigdy nie byłem tak stary, nigdy nie byłem tak chory, nigdy nie zabierałem się do pisania z tak ściśniętym sercem i nigdy moje serce nie było tak wezbrane nadzieją. O tym, że fraza »serce wezbrane nadzieją« (i inne tego typu frazy) była mi dotąd z gruntu obca, nawet nie wspominam”. Wisła jest? Luteranizm jest? A jakże! Piłka nożna? Jakżeby mogła nie być. Jest trochę wycieczek w przeszłość, jest niemało rozważań dotyczących ułomności ludzkiego organizmu, wygłaszanych z odpowiednim dystansem („Nie ma rzeczy śmieszniejszej, niż powiedzieć parkinsonikowi: »Proszę się nie ruszać«”), jest szczypta polityki. No i jest – przede wszystkim – literatura: Bunin, Gogol, Płatonow, Babel. Plus kilka zaskoczeń – Pilch idzie do kina na film „Kedi – sekretne życie kotów”. Najciekawiej jednak robi się wtedy, gdy autora ogarnia niepokój dotyczący samej idei literatury diarystycznej. Punktem wyjścia jest lektura dzienników Zygmunta Mycielskiego i Jerzego Andrzejewskiego. Pytanie „o czym warto pisać?” jest dla Pilcha tyleż zasadne, co paraliżujące. Widać więc w „Trzecim dzienniku” dozę niepewności co do istotności podejmowanych tematów, jest również chęć dotknięcia wszystkiego. Wysoce prawdopodobne, że odkrywane w tym tomie karty z przeszłości to zapowiedź oczekiwanej od dawna „Autobiografii w sensie ścisłym”.
Jerzy Pilch, Trzeci dziennik, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019, s. 184