Usumbura (Usumbura: obecnie Budjumbura. Stolica republiki Burundi. Wówczas terytorium pod kontrolę Belgii).
Teraz zaczęło się najgorsze. O tym, co wyprawiali z nami w Usumburze, pisał później ?Le Monde? i inne gazety na świecie. Na płycie lotniska oczekiwali nas belgijscy spadochroniarze. Gdyby to byli żołnierze z Belgii, myślę, że traktowaliby nas kulturalnie i po ludzku. Ale oddziały stacjonujące w Usumburze były uformowane z kongijskich kolonów - drapieżnych, brutalnych i prymitywnych. W ogóle nie traktowali nas jako dziennikarzy, tylko agentów Lumumby, i triumfowali, że wpadliśmy im w ręce.
- Paszporty i wizy! - powiedział ostro podoficer. Oczywiście, nie mieliśmy wiz. - Aha, nie macie! - ucieszył się - no to zobaczycie!
Zaczęło się od kompletnej, zegarmistrzowsko drobiazgowej rewizji. Wywalili cały nasz bagaż na ziemię, całą żałosną zawartość walizek, bo co wozi reporter po świecie? Kilka brudnych koszul i trochę wycinków z gazet, szczoteczkę do zębów i maszynę do pisania. Dalej nastąpiła rewizja osobista, ze szczególnym obmacywaniem wszelkich szwów i zaszewek, mankietów, kołnierzyków, pasków i podeszew. A wszystko z popychaniem, poszturchiwaniem, poganianiem, pod nos podsuwaniem. Zabrali nam wszystko łącznie z dokumentami i pieniędzmi. Zostaliśmy w koszulach, spodniach i w butach.
Budynek dworca lotniczego miał część centralną i dwa skrzydła. Zaprowadzili nas do pomieszczenia na końcu jednego z trzech skrzydeł i tam nas zamknęli. Było to na parterze. Pod oknem postawili spadochroniarza na warcie. Myślę, że w normalnych czasach nasza cela służyła jako przechowalnia krzeseł, ponieważ jedynymi przedmiotami w tym pomieszczeniu były metalowe krzesła. Tam właśnie spraktykowałem, że krzesła są najbardziej ryzykownym legowiskiem do spania, gdyż poruszenia ciała w czasie snu powodują rozsuwanie się krzeseł i człowiek spada na podłogę (w tym wypadku betonową) doznając różnych i dolegliwych obrażeń ciota.