Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki "Tajemnica Christine Falls"

Minęła już pora lunchu, zanim Quirke wykrzesał z sie­bie dość energii, by dowlec się do pracy. Kiedy wchodził na oddział patologii, Wilkins i Sinclair, jego asystenci, wymienili obojętne spojrzenia.

— Dzień dobry — powiedział.

Gdy się odwrócił, by powiesić płaszcz i kapelusz, Sinclair mrugnął do Wilkinsa, unosząc do ust wyima-ginowaną szklankę i udając, że pociąga z niej potężny łyk. Miał ostry nos oraz czarne włosy, spadające bez-ładnie na czoło, i uchodził za najbardziej dowcipnego pracownika oddziału. Quirke podszedł do jednej ze stalowych umywalek, wmontowanych w ścianę przy-legającą do stołu, na którym dokonywano sekcji zwłok, napełnił wodą duży kubek i zaniósł go ostrożnie nieco drżącą ręką do swego gabinetu. Kiedy otworzył szufla-dę biurka, żeby poszukać aspiryny, i jak zwykle zdumiał się ilością nagromadzonych w niej przedmiotów, dostrzegł leżące na blacie wieczne pióro Mala, na którego stalówce zaschło kilka kropel atramentu. Znając swego kolegę, zdziwił się, że zostawił swe cenne pióro, w dodatku ze zdjętą zakrętką.

Przez chwilę stał nie­ruchomo, usiłując odtworzyć ukryte w alkoholowych oparach okoliczności nocnego spotkania. Pamiętał, że zaskoczył Mala w swoim gabinecie, a obecność pióra dowodziła, że nie był to sen. Ale cała scena wydawała się we wspomnieniach dość dziwna. Jeszcze bardziej niezwykłe było to, że Mal siedział w jego pokoju, do którego nie miał prawa wchodzić tak późno.

Odwrócił się i podszedł do wózka, na którym widział poprzednio zwłoki Christine Falls, a potem ścią-gnął prześcieradło. Miał nadzieję, że jego asystenci nie dostrzegli zaskoczenia, o jakie przyprawił go widok ciała. Zamiast Christine Falls leżała tam jakaś stara, niemal łysa, wąsata kobieta. Miała na wpół otwarte oczy i lekko rozwarte blade wargi, zza których wyzierały białe, połyskujące sztuczne zęby.

Wrócił do gabinetu, wyjął z szafy akta Christine Falls i usiadł za biurkiem. Coraz bardziej dokuczał mu ból głowy; w głębi czaszki rozbrzmiewało tępe, rytmiczne dudnienie. Otworzył teczkę, zerknął na formularz i zauważył, że jest on wypełniony nie znanym mu charakterem pisma. Znajdujących się w nim adnotacji nie do-konał ani on sam, ani Sinclair, ani Wilkins. Nieczytelny podpis przypominał gryzmoły dziecka. Dziewczyna pochodziła ze wsi Wexford albo Waterford — nazwa była tak nabazgrana, że nie mógł jej odczytać. Umarła na zator płucny, co wydało mu się dość niezwykłe ze względu na jej młody wiek. W tym momencie usłyszał skrzypienie butów. Do gabinetu wszedł Wilkins, chudy i wysoki protestant o wielkich uszach. Miał trzydzieści lat, ale nadal był gamoniowaty jak uczniak i za­wsze przesadnie, irytująco uprzejmy.

— Zostawiła to dla pana jedna z pielęgniarek — oznajmił, kładąc na biurku papierośnicę Quirke’a.
— Ach, tak... — mruknął Quirke. Obaj patrzyli przez chwilę na srebrne pudełko, jakby oczekując, że się po­ruszy. — Która pielęgniarka?
— Brenda Rutledge.
— Rozumiem. — Cisza, jaka zapadła, zdawała się wymagać wyjaśnień. — Wczoraj wieczorem na górze odbywało się przyjęcie. Musiałem ją tam zostawić.
— Wyjął papierosa i zapalił, a potem podniósł teczkę z aktami i spytał stanowczym tonem: — Gdzie się podziała ta dziewczyna? Christine Falls?
— Nie dosłyszałem nazwiska, panie Quirke.
— Falls. Christine. Musieli ją przywieźć wczoraj wieczorem, a teraz jej nie ma. Dokąd ją zabrano?
— Nie wiem, panie Quirke.

Quirke westchnął; wolałby, żeby Wilkins nie mówił do niego tak służalczym tonem i nie wymawiał tak uni-żenie jego nazwiska przy każdej odpowiedzi.

— Więc gdzie jest protokół przekazania zwłok?

Wilkins wrócił na salę. Quirke ponownie przeszukał szufladę biurka i znalazł buteleczkę z aspiryną, w któ­rej była jeszcze jedna tabletka. Popił ją wodą z kubka, która miała metaliczny posmak.

— Proszę, panie Quirke.

Wilkins położył na biurku różowy arkusz papieru. Nieczytelny podpis był mniejwięcejtaki samjak w teczce z aktami. Quirke zdał sobie sprawę, dlaczego ubiegłej nocy był zaskoczony zachowaniem Mala; choć jego kolega był praworęczny, pisał lewą ręką.

Doktor Malachy Griffin odbywał popołudniowy obchód skrzydła położniczego. W trzyczęściowym garniturze w prążki i czerwonej muszce przechodził zdecydowanym krokiem przez kolejne oddziały. Był wy­prostowany jak struna, a wysoko uniesiona głowa nadawała mu wygląd człowieka wyniosłego i pewne­go siebie. Za nim kroczyła pokornie grupka studentów. Zatrzymywał się na sekundę w progu każdej sali i pytał teatralnym głosem: „Witam, moje panie, jak się dzisiaj miewacie?”, a potem zerkał na prawo i lewo z szerokim, lekko wymuszonym uśmiechem. Ociężałe kobiety o wielkich brzuchach, pragnąc zwrócić na siebie je­go uwagę, poprawiały kołnierze koszul, przyklepywały fryzury lub pospiesznie chowały pod poduszkę puderniczki i lusterka, wyjęte z myślą o jego wizycie. Był najbardziej poszukiwanym położnikiem w mieście. Choć miał wspaniałą reputację, była w nim pewna doza nieśmiałości, którą przyszłe matki uważały za ujmującą. Ich mężowie wzdychali, kiedy w porach odwiedzin zaczynały rozpływać się w zachwytach nad doktorem Griffinem. A liczni chłopcy, urodzeni w szpitalu Świętej Rodziny, musieli rozpoczynać życiowy tor prze­szkód nosząc imię Malachy, które zdaniem Quirke’a musiało być dla nich niemałym obciążeniem.

— Moje panie, wszystkie jesteście po prostu wspa-niałe! — zapewniał doktor Griffin.

Quirke stał na końcu korytarza, obserwując z iro­nicznym uśmiechem zachowanie Mala, który kroczył tak dumnie, jak odwiedzający swe włości król. Wciągnął nosem powietrze. Czuł się dziwnie w miejscu, w którym można było wdychać zapach życia, w dodatku nowego życia. Mal, który wyszedł właśnie z ostatniej sali, dostrzegł go i zmarszczył brwi.

— Czy możemy porozmawiać? — spytał Quirke.
— Jak widzisz, odbywam właśnie obchód.
— Tylko dwa słowa.

Mal westchnął i zachęcił gestem swych studentów, żeby go wyprzedzili. Ci zrobili kilka kroków i przystanęli. Trzymając ręce w kieszeniach białych kitli, przyglądali się rozmowie. Niejeden z nich powstrzymywał drwiący uśmiech. Było powszechnie wiadomo, że Quirke i pan Griffin nie darzą się wzajemną sympatią — Zostawiłeś to w moim gabinecie — powiedział Quirke, wręczając Malowi wieczne pióro. — Naprawdę? — Jego ton był zupełnie obojętny. — Dzięki.

Schował pióro do wewnętrznej kieszeni marynarki, a Quirke zauważył, że jego kolega wykonuje najdrobniejsze czynności z równie wielką uwagą, z jaką odnosi się do najbardziej trywialnych aspektów codziennego życia.

— Chciałem cię spytać o tę dziewczynę, Christine Falls.

Mal zamrugał oczami i zerknął w kierunku oczekujących studentów, a potem odwrócił się do niego ponownie, poprawiając okulary, które zsunęły mu się na czubek nosa.

— Tak?
— Czytałem akta, które wyciągnąłeś ubiegłej nocy. Czy miałeś jakiś problem?

Mal zaczął skubać dolną wargę. Był to jeden z tych nerwowych gestów, które wykonywał od dzieciństwa; zawsze poprawiał okulary, poruszał nozdrzami albo głośno wyłamywał palce. Był — według Quirke’a — żywą karykaturą samego siebie.

— Sprawdzałem jakieś szczegóły tego przypadku
— powiedział, siląc się na nonszalancki ton. Quirke uniósł brwi z przesadnym zdumieniem:
— Przypadku?

Mal wzruszył niecierpliwie ramionami.

— Dlaczego cię to interesuje?
— Choćby dlatego, że ona zniknęła. Jej zwłoki były...
— Nic mi na ten temat nie wiadomo. Posłuchaj, Quirke, jestem dziś zajęty, czy pozwolisz...?

Zaczął się oddalać, ale Quirke położył dłoń na jego ramieniu.

— Oddział patologii to moje terytorium — powiedział cicho. — Trzymaj się od niego z daleka, rozumiesz?

Puścił ramię Mala, który odwrócił się z niewzruszo-ną miną i odszedł. Quirke patrzył, jak marszczy brwi, przyspiesza kroku i wychodzi na czoło grupy studentów, którzy ruszyli za nim jak stadko młodych gęsi. Potem zszedł po absurdalnie szerokiej klatce schodowej do sutereny, gdzie — czując na sobie pełne namysłu spojrzenie Sinclaira — zasiadł za biurkiem, by ponownie otworzyć teczkę z aktami Christine Falls. W tym momencie zadzwonił telefon, jak zwykle zaskakując go przenikliwym tonem sygnału. Kiedy dowiedział się, kto chce z nim rozmawiać, wyraz jego twarzy złagod-niał. Słuchał przez chwilę, a potem spytał:

— Wpół do piątej?

Odłożył słuchawkę.
 

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną