O okrucieństwie świąt
No więc najpierw są ozdoby choinkowe: złote, czerwone i błękitne bombki, w których odbijają się pomniejszone światy, łańcuchy i aniołowie, i sznury lampek z elektronicznymi pozytywkami, i zastępy Świętych Mikołajów na baterie: białe brody, brzuszki, w dłoniach świece i worki pełne marzeń o prawdziwych prezentach. Później są misie, kredki, farby, zestawy do dziecięcego makijażu, instrumenty z tuzinem gotowych melodii, lalki, komplety flamastrów non toxic, królestwo barwnego plastiku, syntetycznego pluszu i gąbki, świat bajek z Królewną Śnieżką, siedmioma krasnoludkami, Pinokiem i resztą najcudowniejszych tajemnic dzieciństwa. A zaraz potem fajerwerki, sztuczne ognie, rakiety, płomieniste kule na czarnym niebie, tysiąckrotne rozbłyski, barwne pająki, fontanny kolorów, świetliste pałace z tysiąca i jednej nocy w granatowych otchłaniach noworocznego nieboskłonu, mirakularność związków chemicznych spleciona z olśnionym wzrokiem i oniemiałą wyobraźnią, czyli zachwyt, w którym przepadają rozróżnienia między dziecięcym a dorosłym.
A wszystko razem i każde z osobna opatrzone jest napisem „Made in China”. Oczywiście, w czasach globalizacji trudno się dziwić, że Święci Mikołajowie przybywają do nas, powiedzmy, z prowincji Liaoming. I tak jest to lepsze niż import maoistowskiej ideologii w latach 60 i 70. Przedmioty jednak przemawiają do wyobraźni bardziej niż idea i gdy widzę chińskiego pluszowego misia, to czuję, że codzienność, do której tak łatwo się przywyka, podszyta jest absurdalnym okrucieństwem. Chiński Święty Mikołaj, chiński anioł i chińskie lampki na choinkę docierają do nas całkowicie odarte ze swojego pierwotnego sensu. Zamiast niego dostajemy coś, co przesycone jest ironią, której stężenie trudno jest wyrazić w języku dotychczas nam dostępnym.
Andrzej Stasiuk, Tekturowy samolot, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017, s. 240