Właściwie trudno powiedzieć, w jakich kategoriach należy ten spektakl oceniać, ale wysoką ocenę daję za odwagę Ewy Michnik, by pokazać w Operze Wrocławskiej rzecz samą w sobie dość kuriozalną, i jeszcze zrobić to na dobrym poziomie. Przyczynili się do niego śpiewacy (zwłaszcza Eva Vesin w roli Flory, czyli George Sand, i Mariusz Godlewski jako przyjaciel Chopina; grający głównego bohatera Steven Harrison był chyba przeziębiony), a także reżyseria Laco Adamika i scenografia Barbary Kędzierskiej.
Potraktowali oni z gustownym dystansem kiczowatą opowieść o Chopinie autorstwa niejakiego Angiolo Orvieto, ubraną w cytaty z muzyki Chopina, skompilowane i zorkiestrowane przez Giacomo Oreficego, twórcę oper, pianistę, krytyka i pedagoga z przełomu XIX i XX w.
Opera „Chopin” to niezwykły hołd złożony polskiemu kompozytorowi, chyba jedyny tego rodzaju w historii muzyki. Nawet jeśli dziś drażni nas patos treści dzieła (szczątkowej zresztą – to cztery sceny z życia, opowiadające głównie o postawie artysty i niestety utwierdzające jego łzawy wizerunek), to potraktowanie muzyki Chopina przez Oreficego jest prawdziwym wyrazem miłości, mieszczącym się w konwencjach epoki.
I tak właśnie, historycznie, trzeba ten spektakl odbierać.