Muzyka

Powrót na swoje

Recenzja płyty: Sting, „The Last Ship”

materiały prasowe
Płyta ma udane momenty.

Jeśli w prasie wracają uwagi na temat jogi, samodoskonalenia i tantrycznego seksu, to znaczy, że zbliża się nowy album Stinga. Wątków tych nie podnoszono przez parę lat, gdy wydawał serię nagrań dla Deutsche Grammophon – utwory na lutnię czy symfoniczne wersje starych hitów. Podbój świata muzyki poważnej okazał się trudny – płyty sprzedawały się świetnie jak na ten rynek, ale krytycy zachowali chłodny dystans. Dziś więc Gordon Sumner wraca na bezpieczne pozycje i proponuje zestaw piosenek o balladowym, folkowym, lekko celtyckim charakterze. Część z nich zwiastuje kolejny wielki projekt – tym razem musicalowy, premiera w Nowym Jorku za rok – i opowiada historię upadku stoczni w północnej Anglii. Sting pozazdrościł chyba społecznego wymiaru twórczości Elvisowi Costello. Nawet wokalnie eksponuje akcent ze swoich rodzinnych ziem. Płyta ma udane momenty, gdy artysta spuszcza z jak zwykle lekko ckliwego, salonowego tonu – w lżejszym „And Yet” czy wzruszająco prostym „So To Speak”, zaśpiewanym z Becky Unthank. Ale biorąc pod uwagę fakt, że pretensji i nudziarstwa porzucić nie potrafi, Broadway wydaje się dla niego nie najgorszym miejscem zesłania.

 

Sting, The Last Ship, Cherrytree/A&M

Polityka 39.2013 (2926) z dnia 24.09.2013; Afisz. Premiery; s. 71
Oryginalny tytuł tekstu: "Powrót na swoje"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną