Dokument bez tytułu
Paszporty POLITYKI

Orkiestra fikcji

Rozmowa z muzykami zespołu Hańba!, nagrodzonego Paszportem POLITYKI

Zespół Hańba! Zespół Hańba! Polityka
Rozmowa z Jakubem Lewickim i Mateuszem Nowickim, muzykami nagrodzonego Paszportem POLITYKI zespołu Hańba!
Polityka
Polityka

Mirosław Pęczak: – Zapytam tytułem waszej ostatniej płyty: Będą bić?
Jakub Lewicki (w Hańbie! jako Ignacy Woland): – Bili, biją i bić będą. 1938 r. to w zasadzie preludium do wielkiego bicia. Do tej pory bili głównie na ulicach i bili, raczej nie zabijając, ale przecież zbliża się wojna, a wtedy będą bić i zabijać na potęgę.

Mateusz Nowicki (w Hańbie! jako Adam Sobolewski): – Postanowiliśmy zrobić sobie taki kalendarz 1938 r. i wniosek wyszedł następujący: już teraz rusza machina wojenna Adolfa Hitlera, w Rzeszy nasilają się prześladowania Żydów, rozbudowuje się KL Dachau, w marcu dokona się anszlus Austrii, do końca roku zostanie rozebrana Czechosłowacja...

Zdarza się, że krytycy nazywają was grupą rekonstrukcyjną. Zgadzacie się z takim określeniem?
JL: – Na pewno się nie obrażamy, chociaż sami wolelibyśmy zamiast „rekonstrukcja” stosować termin „fikcja”. Rekonstrukcyjność zakłada odwzorowanie czegoś możliwie dokładnie i dosłownie, w skali jeden do jednego, a my nie odwzorowujemy, tylko osadzamy w kontekście. Od rekonstruktorów powinno się wymagać absolutnej wierności wobec prawdy historycznej, oparcia się na faktach, natomiast w naszym przypadku mamy do czynienia jednak z kreacją i twórczą swobodą. I to jest zresztą nasza przewaga, bo takiej orkiestry jak Hańba! po prostu nie było. To trochę tak jak z książkami Szczepana Twardocha czy Marka Krajewskiego, które są powieściami, a nie np. reportażami czy studiami historycznymi. Przy czym walorem takiej literatury jest oczywiście precyzyjne oddanie kolorytu epoki – im dokładniejsze, tym lepiej.

MN: – Co zresztą jest pewnym paradoksem, bo taka fikcja literacka bywa często bardziej wiarygodna, bardziej sugestywna niż, powiedzmy, analiza dokumentów. Ale warto też podkreślić, że Hańba! śpiewa o wydarzeniach, które rzeczywiście miały miejsce. Cała reszta jest stylizacją, kostiumem, ale takim, dzięki któremu przekaz odwołujący się do kontekstu historycznego staje się mocniejszy.

Wydaje się, że jesteście bardzo zrośnięci – jeśli można tak powiedzieć – z waszymi kostiumami, fani w czasie koncertów też zdają się przyjmować waszą ekspresję nie jako odgrywanie roli, ale wyraz prawdziwych emocji.
JL: – Takie pytanie to komplement i potwierdzenie tego, że publiczność nam się udała. Ludzie, którzy są na naszych koncertach, faktycznie nie oddzielają naszej kreacji i kostiumu od historycznej faktografii. To naprawdę niezwykłe, kiedy fikcja zaczyna żyć własnym życiem i stawać się – no właśnie – rzeczywistością.

MN: – A mnie najbardziej cieszy to, że coraz więcej osób, które przychodzą na koncerty, przebiera się stosownie do epoki. Zdarzało nam się może ze dwa razy namawiać do tego, ale potem kostiumy z epoki stały się dla sporej części naszych słuchaczy czymś niemal oczywistym.

A skąd w ogóle wzięło się zainteresowanie latami 30. ubiegłego stulecia?
MN: – Dla mnie ważne było odmitologizowanie dwudziestolecia międzywojennego. Niedawno przeczytałem, że mit II RP powstał – uwaga – w PRL. Dlaczego? Otóż władze w tamtym systemie starały się zohydzić II RP, zdyskredytować jej osiągnięcia, no i odezwała się w Polakach przekora. Istniały też przekazy prywatne z ust ludzi, którzy żyli przed wojną, i okazywało się, że pod wieloma względami wtedy było lepiej niż, powiedzmy, w latach 50. w PRL.

JL: – Nie zapominajmy jednak o aspekcie klasowym, w końcu nie wszyscy w II RP mieli lepiej niż w PRL.

MN: – To jasne, ale weźmy choćby Warszawę, która bardzo dobrze się rozwijała i ludzie nie mieli tu najgorzej.

JL: – Tymczasem Marek Hłasko w powieści „Wilk” opisuje przedwojenne cuchnące podwórka i podłe życie biedaków wegetujących na Marymoncie, który w latach 30. zasługiwał bez wątpienia na miano dzielnicy nędzy. Ja bym bardziej oddzielił ten kultywowany za PRL obraz II RP od tego, co ma miejsce w ostatnich 25 latach, czyli wdrukowywania w głowy ludzi przekonania o II RP jako kraju wielkich projektów gospodarczych i triumfu państwowości.

MN: – W moim przypadku sporą rolę odegrał nauczyciel historii. To przez niego zacząłem poważniej interesować się tamtymi czasami, no i może trochę uległem temu, co Kuba nazywa mitem. Bo w końcu był to szalenie atrakcyjny, trochę egzotyczny, a trochę romantyczny mit, który związany był zresztą z niezwykłą sytuacją ówczesnej Polski, najpierw wydobywającej się z wojny, budującej od zera infrastrukturę, administrację, gospodarkę, a potem już okrzepłej, rozległej, z kresami, winnicami na południu i siarczystymi mrozami na północy.

JL: – Mnie ta II RP zdecydowanie mniej zachwycała, niż szokowała swoją brutalnością. I kiedy chłopcy pokazali mi pierwsze teksty, a tym dosłownie pierwszym był „Narutowicz”, zrozumiałem, że nie mogło być tak dobrze, skoro zaczęło się tak źle – od zabójstwa prezydenta, od mordu niemal rytualnego. I te teksty właśnie, które odkrywaliśmy na nowo, stały się dla nas wszystkich, jak myślę, doświadczeniem formującym. I demitologizującym okres międzywojenny.

A ja widziałbym jeszcze w tej waszej kreacji pewne nawiązania do rewolucyjności, kultury robotniczej. Wiele mówi wasz wygląd na scenie: kaszkiety, koszule z podwiniętymi rękawami, szelki...
JL: – Mit II RP był utrwalany głównie przez warstwy wyższe i symbolizowany przez rekwizyty, by tak powiedzieć, inteligenckie. A my chcieliśmy pokazać, że międzywojnie to nie tylko Adria, Ziemiańska, kapelusze, a obok nich dworki i różne pozostałości kultury szlacheckiej etc.

MN: – Swoją drogą wcale niełatwo o wiedzę na temat tej „pozainteligenckiej” II RP. Takich świadectw, jak np. biograficzna książka Grzesiuka, jest naprawdę niewiele.

JL: – Są, owszem, reportaże, opowieści o działaczach PPS, ale jest to zaniedbane poletko. Dobrze, że redaktor naczelny „Nowego Obywatela” Remigiusz Okraska w ramach projektu Lewicowo.pl archiwizuje i digitalizuje rozmaite materiały – dokumenty, reportaże, wywiady, wspomnienia relacjonujące doświadczenia klas niższych z okresu międzywojennego oraz lewicowych aktywistów i polityków z tamtych czasów. Dla nas to źródło nieocenione.

Czy czujecie się kapelą polityczną?
MN: – To wymaga dookreślenia: tak, jesteśmy kapelą polityczną z dwudziestolecia międzywojennego. Zajmujemy się polityką tamtego czasu i o niej śpiewamy.

JL: – Jesteśmy zespołem politycznym tak bardzo, jak bardzo polityczne były lata 30. ubiegłego wieku. Natomiast nigdy celem Hańby! nie było komentowanie rzeczywistości bieżącej, aktualnej.

Ale przecież analogie między sanacją a dzisiejszą władzą są wyraźne, a wasz zespół, odtwarzając zaangażowane politycznie teksty sprzed 80 lat, dobitnie te analogie uświadamia.
MN: – Ciekawe, że nikt nie zadawał nam takiego pytania na początku istnienia Hańby!, za to dość często pojawia się ono (w różnych wersjach) w ciągu ostatnich dwóch lat...

JL: – Konotacje ze współczesnością nie pojawiły się dopiero teraz, w ciągu ostatniego roku czy dwóch, ale były już wcześniej. Jeśli śpiewaliśmy: „ulicami idą chłopcy i śpiewają bycze pieśni”, to odczuwaliśmy podobny niepokój jak dziś, a tymczasem śpiewaliśmy to w 1933 r., czyli w 2013 r. Poza tym te teksty z lat 30. są jednak uniwersalne i pewnie dlatego uznawane bywają za celne komentarze do wydarzeń, które się dzieją na naszych oczach. Przecież problem faszyzmu, nacjonalizmu, manifestowanej publicznie nienawiści był, jest i będzie.

Jak dobieracie teksty do waszego repertuaru?
MN: – Jest kilka kryteriów. Przede wszystkim temat musi być adekwatny i powinien dotyczyć spraw społeczno-obyczajowo-politycznych, a z drugiej strony, żeby był jak najbardziej punkowy. Są piękne wiersze Tuwima czy Hemara, które jednak są zbyt poetyckie, z nazbyt subtelną frazą, a chodzi o to, by tekst był jak najbardziej rytmiczny, „piosenkowy”. No i długość tekstu też ma znaczenie. Jest cała masa utworów, których nie da się pociąć, poskracać, więc musimy z takich rezygnować. A zdarza nam się (uprzedzam oburzenie literaturoznawców) korzystać z fragmentów, a nie całości oryginalnego tekstu – chodzi o to, by czytelnie wybrzmiała główna myśl, idea.

Oprócz tekstów z międzywojnia pojawiają się też nowe. Niektóre sami piszecie, na ostatniej płycie jest tekst Ziemowita Szczerka...
JL: – Ale muszą też spełniać podane przez Mateusza kryteria, czyli być proste, punkowe, z jasno i dobitnie wyrażoną myślą. Nawiasem mówiąc, w recenzjach z naszych płyt najczęściej wymienia się bardzo oczywistych autorów, jak Tuwim, Broniewski, Brzechwa, a przecież są i inni, o wiele mniej znani albo niesłusznie zapominani, jak Lucjan Szenwald, Edward Szymański czy na ostatniej płycie Leon Pasternak. Ich teksty świetnie pasują do naszych pomysłów.

Waszą muzykę określa się przeważnie jako fuzję punka i miejskiego folku. Czy czujecie się w jakimś stopniu spadkobiercami Jarocina?
MN: – W Detroit mieliśmy wywiad ze znajomym redaktorem, który powiedział, że muzyka Hańby! to pomost między latami 30., kiedy poezja rewolucyjna funkcjonowała poza sferą orkiestr podwórkowych, a latami 80., kiedy muzyka sprzęgła się z buntem.

JL: – Mam wrażenie, jakby wystawiano spiżowy pomnik tej legendzie mającej uwznioślić antysystemowy bunt jakoś tam symbolizowany przez punk, a przecież – co powtarza nam nasz wydawca Arek Marczyński – w latach 80. nie tylko Jarocin był ważny dla polskiego punka i tym podobnych ekspresji i niekoniecznie właśnie tam działy się rzeczy najlepsze. Dla Hańby!, która z demitologizacji i odbrązawiania żyje, kultywowanie takiej legendy byłoby czymś raczej dziwacznym. W tym sensie nie czuję się spadkobiercą Jarocina.

MN: – Jeśli uznamy hasło Jarocin za skrót oznaczający występy Dezertera i pierwszych fal punka, wtedy mógłbym się do takiej spuścizny bez wahania przyznać.

Album „Będą bić” ukazał się w zeszłym roku, czyli wedle waszego konceptu w 1937 r., co dalej, pozostaniecie w tym zanurzeniu? Bo jeśli tak, to niedługo będziemy mieli wrzesień 1939 r.?
JL: – Będę wciąż powtarzał: to jest fikcja literacka. Postaci, w które się wcielamy, świat przedstawiony w tekstach, które śpiewamy...Ta kreacja musi być konsekwentna, żeby była dobra. Nie wyjdziemy z konwencji.

***

Hańba! – powstała w 2011 r. w Krakowie. Gra muzykę łączącą punk z folkiem miejskim charakterystycznym dla orkiestr podwórkowych i na taką orkiestrę (z lat 30.) się stylizuje. Skład: Andrzej Zamenhof (naprawdę Andrzej Zagajewski) – banjo, śpiew; Wiesław Król (naprawdę Michał Radmacher) – akordeon, klarnet; Adam Sobolewski (naprawdę Mateusz Nowicki) – bęben, grzebień, śpiew; Ignacy Woland (naprawdę Jakub Lewicki) – tuba, śpiew.

Polityka 9.2018 (3150) z dnia 27.02.2018; Kultura; s. 78
Oryginalny tytuł tekstu: "Orkiestra fikcji"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama