Dokument bez tytułu
Paszporty POLITYKI

Pesymizm mi nie wychodzi

Pesymizm mi nie wychodzi. Łona odpowiada na pytania czytelników „Polityki”

Adam „Łona” Zieliński Adam „Łona” Zieliński Leszek Zych / Polityka
Społeczeństwo jest mniej podzielone, niż mogłoby się to wydawać, problem jest u góry – mówi raper Łona, laureat Paszportu Czytelników POLITYKI. Zadajemy mu pytania nadesłane właśnie przez nich.

BARTEK CHACIŃSKI: – Odbierając przyznany przez czytelników Paszport POLITYKI, dziękowałeś żonie i dzieciom jako pierwszym odbiorcom twoich pomysłów. Te domowe konsultacje miały wpływ na to, co usłyszeliśmy na płycie „Taxi” tria Łona, Konieczny, Krupa?
ADAM „ŁONA” ZIELIŃSKI: – Staram się nie zamęczać mojej Bogu ducha winnej rodziny swoimi piosenkami. Choć dzieci mi, niestety, często towarzyszą, gdy odsłuchuję materiał, bo kolejnych wersji miksów płyty słucha się nie tylko na porządnych głośnikach w studiu, ale też – dla porównania – na jakichś badziewnych urządzeniach, na telefonach, na laptopach i w samochodzie. A spędzam dużo czasu, jeżdżąc między przedszkolem a szkołą, więc dzieci jako pierwsze słyszały wszystkie nowe piosenki. I poczytuję za olbrzymi sukces artystyczny, że nigdy gruntownie nie skrytykowały żadnej piosenki. A zwykle się nie szczypią, jak im coś nie podejdzie. Na ogół staram się chronić proces powstawania muzyki i pokazywać żonie już wydaną płytę, ale tym razem często dzieliłem się z Asią niezmiksowanymi nagraniami jeszcze w trakcie ich powstawania. Gdy usłyszała muzykę do „Pana Darka”, na długo nim cokolwiek napisałem, ostrzegła mnie nawet, żebym się postarał, żebym tego nie spieprzył. I chyba podziałało, bo ostatecznie jej się ten numer spodobał.

Co pomyślałeś, kiedy Hania Rani odebrała Paszport w kategorii Muzyka popularna?
Bardzo się ucieszyłem – Hania Rani nie dość, że jest znakomitą, bardzo zdolną muzyczką, to jeszcze ma na koncie imponujące osiągnięcie, jakim jest koncert w amerykańskim radiu NPR. Pewnie, że jej zazdroszczę, ale to jest zdrowa zazdrość, łamana przez podziw. Poza tym kiedy Kasia Szyngiera [twórczyni musicalu „1989”, przy którym pracował również Łona – red.] odebrała Paszport POLITYKI, uznałem: dobra, OK, ja już nic nie muszę, jedno trofeum dla serdecznej znajomej zupełnie mi wystarczy.

Nasi czytelnicy dopytują, czy spotkałeś się z jakąś reakcją ze strony taksówkarzy na album „Taxi”.
Bezpośrednio nie. Wstyd się przyznać, ale od premiery płyty nie pamiętam żadnej rozmowy z taksówki. Docierają natomiast do mnie różne sygnały; znajomi wysyłają mi jakieś filmiki, na których np. kierowca w taxi słucha „Żeby nie skłamać” i kiwa z uznaniem głową. Czasem też po koncercie podejdzie taksówkarz i podziękuje – to robi na mnie chyba największe wrażenie.

Bohaterowie takich utworów jak „Pan Darek” o taksówkarzu-wędkarzu czy „10 pytań” o ukraińskim kierowcy, z którym rozmawiacie o wojnie, to prawdziwe postaci?
Pan Darek to prawdziwa postać spotkana przez Krzysztofa Kiziewicza, reżysera klipu do „Bym poszedł”. A rozmowa z „10 pytań” to już sytuacja, którą sam przeżyłem w Szczecinie. I o ile w „Panu Darku” pewnie gdzieniegdzie ponaciągałem, o tyle w „10 pytaniach” prawie wszystko się zgadza. Każda z tych piosenek wyrasta z czegoś prawdziwego: czy to z rozmów z kierowcami, prowadzonych przede wszystkim przez Zuzannę Głowacką, czy to z moich doświadczeń lub doświadczeń znajomych. Na przykład mojego przyjaciela Roxiego, który był taksówkarzem i wiele lat temu opowiedział mi historię z „Kolędy”. Siedzę teraz nad redakcją fragmentów rozmów, mamy tego z 10 godzin; kompilację tych cytatów umieścimy niedługo na specjalnej edycji płyty, zawierającej wersję instrumentalną wszystkich nagrań. I widzę, jak bardzo niektóre piosenki wprost wyrastają z wypowiedzi kierowców: np. Hubert Smul, poznański taksówkarz z 2018 i 2019 r., w pewnym momencie rozmowy zawiesza się i mówi: „Co by tu powiedzieć, żeby nie skłamać?”. No, przecież takiej frazy nie wolno przepuścić!

Czy są inne grupy zawodowe lub społeczne, które uważasz za niedoceniane i o których też chciałbyś opowiedzieć?
Nie. Ale na taksówkarzy też sam bym nie wpadł, gdyby nie to, że Zuza Głowacka zaprosiła mnie i Budynia [Jacka Szymkiewicza, który miał pracować nad płytą, ale zmarł nagle w 2022 r. – red.] na warsztaty z nimi. I rzucony w ten świat barwnych opowieści i jeszcze barwniejszych osobowości, nie mogłem nie zauważyć, jakie wspaniałe to jest tworzywo. I jak wiele mówi o Polsce złapanej tu i teraz. Jak wspaniały jest język tych opowieści i że są w nim gotowe tytuły piosenek.

Czy będzie kolejna płyta tria z Andrzejem Koniecznym i Kacprem Krupą?
Niczego nie należy wykluczać, bo bardzo dobrze nam się razem pracuje. Ale nie o planach warto mówić, tylko o rezultatach tychże. „Niechaj słowa będą cieniem czynów”, jak słusznie mówił niezawodny Jacek Kurski.

Jaką rolę w twoim życiu, oprócz finansowej, odgrywa wykonywanie zawodu radcy prawnego? Czy to próba uzyskania równowagi psychicznej, higieny, a może potrzeba serca?
Wszystkie odpowiedzi są prawidłowe. Z całą pewnością chodzi o higienę psychiczną. Na pewno też o jakiś normalny zawód, który jest uczciwie wykonywany, w odróżnieniu od tego muzycznego – czyli że człowiek najpierw nabywa pewnych kompetencji, a później wykorzystuje je w życiu zawodowym. Niebagatelne znaczenie ma też, że jest to źródło przychodów. Oczywiście warunek jest taki, żeby to wszystko pogodzić w ramach jednej doby czy jednego tygodnia. I to już jest pewne wyzwanie. Robię to z trudem, za to z dużą korzyścią dla własnej psychiki i harmonii życia. Nie bez powodu wybrałem karierę in-house’owego, wewnętrznego prawnika, który zajmuje się codzienną obsługą klientów, co do zasady pozasądową.

A jak często udzielasz nadprogramowych porad prawnych koleżankom i kolegom?
Jeżeli masz na myśli takie sytuacje, kiedy na afterparty, w środku imprezy ktoś uwiesi mi się na ramieniu i błaga o poradę prawną… Cóż, jeżeli nie jest skomplikowana, jest to osoba, którą lubię i – co najważniejsze – wiem, co odpowiedzieć, to oczywiście. Za to w normalnym życiu zawodowym często przychodzą do mnie klienci, którzy nie wiedzą nic o moim życiu muzycznym. I zajmuję się codzienną pracą prawniczą na rzecz artystów, których często nie znam.

Widzisz jakieś prawne rozwiązanie kwestii sztucznej inteligencji w sztuce?
Pozornie to w ogóle nie ma tu prawnego problemu – wytwory sztucznej inteligencji nie są utworami w rozumieniu prawa autorskiego, bo nie są rezultatem działalności twórczej człowieka. Największym problemem, przed którym stoimy, będzie pewnie odróżnienie wytworów człowieka od tych sztucznej inteligencji. Dotychczas to było banalnie proste, ale odkąd pojawił się ChatGPT 4.0 czy SORA, robi się to niepokojąco trudne. Co do muzyki, to rewolucja dopiero przed nami. Bo to, co ostatnio okrzyknięto wytworami AI, jak rzekomy duet Drake’a i The Weeknd czy – z naszego podwórka – wspólna „piosenka” Tedego i Pei, to jednak wciąż rzeczy wymyślone, napisane i nawinięte przez człowieka, w których sztuczna inteligencja jedynie pomogła zmienić barwę głosu.

Chcesz powiedzieć, że to autorskie dzieła?
W obu przypadkach jest to utwór w rozumieniu prawa autorskiego. Tyle że sztuczna inteligencja musiała najpierw zostać nakarmiona danymi – chodzi o ten słynny text and data mining, o którym teraz tyle się mówi.

Pierwsza reakcja przemysłu muzycznego, firmy Universal, była prosta: twórcom fikcyjnego duetu Drake’a i The Weeknd zarzucono przede wszystkim bezprawny text and data mining, bo podmioty uprawnione nigdy nie zgodziły się na takie korzystanie z nagrań obu artystów. O to samo zresztą skarżył „New York Times” firmę OpenAI – o bezprawne nakarmienie algorytmu artykułami z tej gazety. Ten spór może przynieść ciekawe rozstrzygnięcie. A wracając do obu „fałszywych” piosenek: do rozważenia byłby też zarzut naruszenia dóbr osobistych artystów, których pseudonimami się posłużono. Fajna jest ta sztuczna inteligencja dla prawników, bo trochę ich wyciąga z letargu. I w ogóle prawo autorskie jest ciekawe o tyle, że w tej branży nieustannie coś się zmienia, jest ruch.

Ruch mamy w całym przemyśle muzycznym. Zmienił się sposób wynagradzania artystów za nagrania.
Tu też prawu trudno dogonić rzeczywistość. Choć w Polsce doczekaliśmy się wreszcie dyskusji o unijnej dyrektywie DSM w kontekście korzystania przez serwisy internetowe z treści chronionych prawem autorskim i o odpowiednim wynagradzaniu twórców i artystów wykonawców. A powinniśmy o tym rozmawiać dlatego, że rzeczywistość od dawna woła o zmiany w tej sferze.

Da się poprawić tryb finansowania artystów ze streamingu? Pojawiło się niedawno oświadczenie serwisu Spotify – przekonują, że to od nich zależy byt całego rynku.
Dopuściliśmy do powstania sytuacji bliskiej monopolu, nie tylko w Polsce – jeden olbrzymi podmiot dyktuje warunki. Płaci grosze: i twórcom, i artystom wykonawcom. Ten stan rzeczy jest nie do utrzymania i bardzo się cieszę, że zmiany w krajowym prawie autorskim zdają się zmierzać w tę stronę, żeby muzyczne serwisy streamingowe obciążyć odpowiednimi i proporcjonalnymi opłatami na rzecz twórców i artystów wykonawców; zwłaszcza ta druga grupa jest obecnie pokrzywdzona. Nie kupuję utyskiwania, że Spotify i podobne serwisy zostaną pozbawione środków i będą musiały przerzucić koszty na odbiorców. To nie jest tak, że twórcy i artyści wykonawcy mają ponosić odpowiedzialność za model biznesowy przyjęty arbitralnie przez komercyjne serwisy. Wszyscy ulegliśmy trochę wrażeniu, że muzyka jest za darmo – a nie jest i nie powinna być. Dlatego tak ważne są prace nad zmianami w ustawie o prawie autorskim i nad wdrożeniem dyrektywy DSM, która jest już dziś mocno przeterminowana. Choć pewnie Ministerstwo Kultury wzięło się za nią nie z troski o los twórców, tylko z obawy przed sankcjami za zwłokę we wdrażaniu tego aktu.

Jakie są twoje oczekiwania wobec nowego rządu?
Niewygórowane: ważne, by przestrzegał prawa i dochowywał standardów praworządności. I mam wrażenie, że na razie – przynajmniej w zakresie działalności Ministerstwa Sprawiedliwości pod rządami Adama Bodnara – to zadanie udaje się wykonać. Nie mam złudzeń; nie wierzę w postulaty pełnej uczciwości czy spełnianie wyborczych obietnic, oczekuję po prostu porządnej roboty w odkręcaniu chaosu prawnego, zwłaszcza na szczeblu ustrojowym. Bo przejęcie telewizji publicznej to był swego rodzaju prawniczy trik; ruch co do zasady skuteczny, jednak cwaniacki. W zakresie Trybunału Konstytucyjnego i Krajowej Rady Sądownictwa nie da się tego tak zrobić – to nie jest ani możliwe, ani wskazane.

A zagrożenia związane z potencjalnym rozłamem społecznym po zmianie władzy?
Mam wrażenie, że społeczeństwo – a mam swoją perspektywę, szczecińską, nieco może peryferyjną – jest mniej podzielone, niż mogłoby się wydawać. Problem jest u góry, rozpaczliwie brakuje nam polityków, którzy mieliby rzeczywiście pojednawcze aspiracje, którzy sięgaliby po porozumienie jako instrument polityczny. Nie chcę powiedzieć, że Aleksander Kwaśniewski był od razu Mahatmą Gandhim, ale z całą pewnością potrafił zasypywać różnice między ludźmi. Choćby tylko w sferze retorycznej – to jest też szalenie ważne.

Sam angażujesz się społecznie – w pracę Funduszu Obywatelskiego im. Henryka Wujca.
Bo to szlachetna organizacja, której zapatrywania na rzeczywistość podzielam. Ale ja im tylko pomagam, najcięższą pracę w Funduszu wykonują ludzie zajmujący się na co dzień, czyli wspieraniem organizacji trzeciego sektora, na których inicjatywy Fundusz zbiera pieniądze. Co do zaangażowania artystycznego mam spore braki na tym polu.

Płyta „Taxi” wydaje się zaangażowana. Na branżę nie przez wszystkich lubianą spoglądasz z akceptacją i czułością.
Wydaje mi się, że w taksówkarzach ukryty jest taki skompresowany portret Polaków i że sami mają w sobie więcej czułości, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Taksówkarze często są, ze względu na naturę swojej pracy, wystawieni do społeczeństwa właśnie tą chropowatą częścią, to nie jest takie proste, żeby dotrzeć do tej ich wrażliwszej części.

Czy nadal uważasz, że – mówiąc tekstem twojego starego utworu – fruźki wolą optymistów?
Jestem co do tego głęboko przekonany i myślę, że właśnie z tych powodów staram się dbać o swój własny optymizm. Problem natomiast tkwi w samej „fruzi”, czyli dziewczynie – nie jestem pewien, czy ktokolwiek tak jeszcze mówi. Mam wrażenie, że ja to słowo podkradłem mojej babci i że ma ono etymologię poznańską.

Twoje płyty, przynajmniej do „Cztery i pół”, były coraz bardziej gorzkie, minorowe. Gorzkniałeś wraz z nimi?
Zawsze te płyty, chociaż w minimalnym stopniu, są odbiciem osobowości autora. Tylko że to jest gorzknienie po wierzchu. W środku jest tętniący mocno optymizm, co bez trudu można dojrzeć, jak się tylko zajrzy między poszczególne wersy, czy na „Cztery i pół”, czy na „Taxi”, nawet w tak cierpkich numerach jak „Godzina wilka”. Wydaje mi się, że niezależnie od tego, jak bardzo gorzkich tematów bym dotykał i w jak bardzo czarny sposób bym o nich usiłował mówić, to nigdy niestety mi to nie wyjdzie, zawsze spod minorowej maski wyjrzy wesołek. Nic na to nie poradzę.

ROZMAWIAŁ BARTEK CHACIŃSKI

W rozmowie wykorzystane zostały pytania zadane przez czytelniczki i czytelników POLITYKI: panie Joannę, Monikę i Weronikę oraz panów Dominika, Emila, Filipa i Radka. Serdecznie dziękujemy!

***

Adam „Łona” Zieliński (ur. 1982 r.) – raper i autor tekstów reprezentujący szczecińską scenę hiphopową, a przy okazji prawnik specjalizujący się w tematyce prawa autorskiego. Od 2001 r. publikuje albumy tworzone wspólnie z producentem Webberem. Paszport odebrał jednak za skok w bok z tej ścieżki – płytę „Taxi” nagraną z muzykami formacji Siema Ziemia, Andrzejem Koniecznym i Kacprem Krupą.

materiały prasowePaszporty Polityki 2023 ramka sponsorska kolor

Polityka 13.2024 (3457) z dnia 19.03.2024; Kultura; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Pesymizm mi nie wychodzi"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama