Musical „Mamma Mia!”, z piosenkami legendarnej szwedzkiej grupy Abba, sam stał się już legendą. Grany jest na całej kuli ziemskiej, w Londynie idzie od 16 lat, kina podbił film z 2008 r. z gwiazdorską obsadą, a na warszawską wersję jeszcze przed premierą sprzedano ponad 100 tys. biletów. Trudno się dziwić, piosenki Abby to wielkie hity, ale też świetne kompozycje i teksty, które chwytają za serce. Swoje robi także sceneria – grecka wyspa. Akcja jest tu właściwie tylko koniecznym, niezbyt zresztą wymyślnym, dodatkiem. Oto 20-letnia Sophie czyta stary dziennik swojej samotnej, zaharowanej matki i odkrywa w nim trzech kandydatów na ojca. Zaprasza ich na swoje „greckie wesele”. Potem mamy serię nieporozumień, trochę wspomnień, rozważań o miłości i upływie czasu oraz happy end.
Abba, także w polskim, świetnym tłumaczeniu Daniela Wyszogrodzkiego, nie bierze jeńców i na bisach nawet premierowa, zwykle zdystansowana publika śpiewała, a nawet tańczyła razem z wykonawcami. W Warszawie bawią oryginalne odwołania do wizyty Abby w telewizyjnym Studio 2 z 1976 r. Atrakcją jest ledowa ściana z wizualizacjami, klimat robią zjeżdżające z góry lampiony, zabawny jest męski chórek w piankach i płetwach w scenie koszmaru sennego Sophie. W filmie Phyllidy Lloyd główna rola należała do matki, granej przez Meryl Streep, w Romie nieźle gra ją Anna Sroka-Hryń, jednak na pierwszym planie, także głosowo, jest młodziutka i słodka Sophie (Zofia Nowakowska). Kompletnie bezbarwnie wypadają za to „ojcowie”, wszyscy trzej.
Mamma Mia!, reż. Wojciech Kępczyński, Teatr Roma w Warszawie