Nieamatorski amator
Recenzja wystawy: „Norman Leto, Ludzie, którzy ciągle czegoś ode mnie chcą”
Nominowany przed rokiem do Paszportu POLITYKI Norman Leto (pseudonim artystyczny Łukasza Banacha) znany jest przede wszystkim i ceniony jako autor filmów, artystycznych instalacji, animacji w technice 3D i projektów na granicy sztuki i nauki. Tymczasem także jego dorobek malarski jest całkiem okazały, a reprezentacyjną jego próbę zgromadzono na wystawie. Leto jest samoukiem, nigdy nie kończył żadnych artystycznych szkół. Ale trudno się tego domyślić, oglądając jego obrazy. Doskonale radzi sobie w gąszczu stylów i kierunków, zgrabnie imitując je i lekko przechodząc z jednej maniery do drugiej. Jako artysta nieortodoksyjny, podobnie traktuje sztukę posługiwania się pędzlem, gdy trzeba zanurzając się w fotorealizmie, gdy trzeba – w ekspresjonizmie abstrakcyjnym, malarstwie konceptualnym, a nawet w abstrakcji geometrycznej. Ta różnorodność, przy jednoczesnym zaskakująco dobrym opanowaniu warsztatu malarskiego, sprawia, że oglądanie wystawy nie jest zajęciem nudnym, nigdy bowiem nie wiadomo, co czeka widza za następnym załomem labiryntowo ułożonej ekspozycji. Nie wydaje się, by Leto jako malarz wszedł kiedykolwiek do kanonu polskiej sztuki, ale obrazy ciekawie poszerzają wizerunek tego twórcy i uzupełniają jego holistyczną wizję uprawiania sztuki, w której jest miejsce na wszystko, co artyście w duszy zagra.
Norman Leto, Ludzie, którzy ciągle czegoś ode mnie chcą, Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie, do 10 kwietnia