Jeśli myślicie Państwo, że to bzdura, ot pamiątka albo dodatek dla dzieci, ten artykuł może przekona Was, że jest inaczej. Nie przypadkiem najważniejszy sport świata też zaczął używać maskotek. Chodzi oczywiście o piłkę nożną: w mundialu od 1966 r., a w mistrzostwach Europy od 1980 r. Maskotki mają także kluby futbolowe, w tym najważniejsze.
Zjawisko jest szczególnie popularne w USA, zwłaszcza w wiodących ligach: koszykarskiej, hokejowej, bejsbola i futbolu amerykańskiego. W finale ostatniego z wymienionych, czyli Super Bowl, spotkały się w tym roku dwa zespoły z mocarnymi maskotkami. Ba! W Stanach działa nawet muzeum północnoamerykańskich maskotek sportowych: Mascot Hall of Fame. I właśnie w USA wybrano maskotkę po raz pierwszy. Przystojny Dan był buldogiem, prawdziwym, a pełnił tę zaszczytną funkcję w latach 1889–97 na uniwersytecie Yale, towarzysząc reprezentacji uczelni.
Czytaj też: Kontrowersyjne igrzyska w Pekinie. Na sztucznym śniegu
Narciarz bez korpusu
Pierwsza olimpiada nowożytna odbyła się w Atenach w 1896 r., a za pierwszą zimową MKOL uznaje Olimpijski Tydzień Sportów Zimowych w Chamonix w 1924. Od igrzysk ateńskich minęło więc 28 lat i zorganizowano dziewięć edycji, nim powołano maskotkę do życia. No właśnie, w tym jedynym przypadku była żywa i nie miała odpowiednika w formie artefaktu. W 1932 r. w Los Angeles był to szkocki terier Smokey. Ponoć narodził się w wiosce olimpijskiej. Nie był maskotką sensu stricto i miał nieoficjalny status, ale na bodaj jedynym zdjęciu został uwieczniony w kapie z kołami olimpijskimi i... napisem „maskotka”.
Maskotki używano ponoć w czasie XVIII letnich igrzysk w Tokio w 1964 r., ale informację tę znalazłem tylko w jednym miejscu. Za to nie byle jakim, bo theolympicdesign.com oficjalnie kompletuje spuściznę graficzną 58 olimpiad. Z tego źródła wynika, że nie była to prawdziwa maskotka, a jedynie postać z kołami olimpijskimi. Mimo to używano jej do promocji. Została nią mitologiczna japońska postać, kappa, zwykle hybryda człowieka i żółwia. Dawniej stwór, z czasem stał się bardziej sympatyczny i życzliwy.
Drugi znaczący krok postawiono cztery lata później podczas X olimpiady zimowej w Grenoble. Aline Lafargue z Paryża zaprojektowała wówczas figurkę narciarza. Agencja wynajęta przez komitet organizacyjny zdecydowała się nadać mu imię Schuss od francuskiego czasownika „szusować”. Autorka miała na to zadanie tylko jedną noc i efekt okazał się pokraczny. Shuss to wielka czerwona uśmiechnięta głowa z kołami olimpijskimi na czole, osadzona na nogach. Tak – korpusu brak. W jego roli występują narty czy raczej narta.
Znów: nie była to maskotka oficjalna, ale używano jej do popularyzacji imprezy, uznając za pierwszą maskotkę olimpijską. Osiągnęła spory sukces, występując na przypinkach, brelokach, zakładkach i pocztówkach, jako magnes i zabawka, ale jeszcze niepluszowa. Pod koniec tego samego roku (1968) odbyły się letnie igrzyska w Meksyku, kiedy po raz ostatni użyto nieoficjalnej maskotki: czerwonego jaguara nawiązującego do kultury Majów.
Czytaj też: Polityczny gest na start igrzysk. Putin i Xi trzymają sztamę
Bałwan, niedźwiedź, wilczek
Maskotki zabrakło w Sapporo w 1972, kolejną był Waldi w Monachium tamtego lata. Takie imię otrzymał reprezentant popularnej w Niemczech rasy, przypuszczalnie pochodzącej z tych stron – czyli jamnik. Wyglądał w miarę realistycznie, tylko kolory miał nienaturalne. Cieszył się dużą popularnością i przynosił spore zyski ze sprzedaży breloczków, koszulek i pocztówek. A maskotka olimpijska stała się nieodłącznym elementem imprezy.
W 1976 r. igrzyska zimowe odbyły się w Innsbrucku, a letnie w Montrealu. Austriacy, a konkretnie niejaki Walter Pötsch nie wykazał się szczególną pomysłowością, bo Schneemandl to po prostu bałwanek z nosem z marchewki. Tyrol symbolizował nasadzony mu na głowę kapelutek w lokalnym stylu. Mimo to był sukcesem – świetnie sprzedawały się koszulki i pluszaki z jego podobizną. Przyniósł też szczęście w postaci śniegu, którego w alpejskiej stolicy brakowało przez 12 lat. Schneemandl wystąpił jako pierwszy w postaci „ożywionej”, czyli ludzi przebranych w jego kostium.
Montrealski Amik w języku algonkińskim oznacza zaś bobra. Był czarny, w jednej wersji przepasany czerwoną szarfą z logo olimpiady, w innej – wielokolorową, symbolizującą komitet organizacyjny. Od tego czasu normą są konkursy na nazwę maskotki, a z czasem także na sam jej projekt.
Cztery lata później Amerykanie nie wyciągnęli wniosków z doświadczeń sąsiadów z północy. „Gospodarzem” zimowej imprezy w Lake Placid został szop Roni. Obrys jego oczu miał kojarzyć się z goglami. To trochę mało, żeby zachwycić, ale według niektórych źródeł to on, a nie Bałwanek, jako pierwsza maskotka „uprawiał” wszystkie dyscypliny. Polskie źródła zaś twierdzą, że zwycięzcą konkursu na nazwę był 12-letni Tom Golonka z Guilderland w stanie Nowy Jork.
Rosjanie tego lata zaprezentowali jedną z najlepszych maskotek w ogóle, sięgając po prostu po swój symbol. Za to jak! Miś Misza był świetnie zaprojektowany przez ilustratora książek dla dzieci Wiktora Cziżykowa. Po raz pierwszy wyprodukowano tak wielką liczbę gadżetów i pamiątek. Mało tego, 15 czerwca 1978 r. odbył on podróż kosmiczną i spędził jakiś czas w radzieckiej stacji Salut 6. A podczas ceremonii zamknięcia igrzysk ogromnego Miszę uniosły balony i zniknął w przestworzach. W serialu „Wilk i zając” wręczał tytułowym bohaterom trofea. Jeszcze bardziej spektakularne było jego spotkanie z... Myszką Miki w jego 60. urodziny (delegację Disneya na lotnisku Szeremietiewo chlebem i solą witał właśnie Misza, a wśród Jankesów była postać przebrana za Myszkę Miki). Niedźwiadek został z czasem bohaterem japońskiego serialu rysunkowego. Miarą jego sławy niech będzie zaś to, że na wiodącym globalnym portalu aukcyjnym najdroższym przedmiotem z maskotką olimpijską jest porcelanowy Misza w samolocie za 1,4 tys. dol.
Zimowe igrzyska w Sarajewie pamięta się z kolei m.in. ze względu na fantastyczną maskotkę Vučko. Wilczka narysował słoweński malarz Jože Trobec. Dzielny zwierz pokonał w eliminacjach 835 kandydatów, a w ścisłym finale kozła śnieżnego, baranka, łasicę i jeża. Występował w animowanych scenkach promujących olimpiadę, a potem w komiksach, wyśpiewując w nich nazwę miasta. Maskotki produkowała Spółdzielnia Pracy „Miś” w Siedlcach.
Olimpiadę w Moskwie zbojkotowała większą część zachodniego świata, w odwecie kraje demokracji ludowej zachowały się tak samo w stosunku do kolejnych igrzysk w Los Angeles. Amerykanie, rywalizując z blokiem wschodnim, sięgnęli po fachowca z Disneya. Orła Sama zaprojektował C. Robert Moore. Ta bardzo sympatyczna, udana postać łączyła cechy dwóch symboli narodowych: orła i Wuja Sama, od którego pożyczono muchę i cylinder. Konkurował z nim niedźwiedź, symbol Kalifornii, ale budził skojarzenia z sowieckim poprzednikiem.
Czytaj też: Pekin i Katar – wstydliwe igrzyska
Chochlik, owczarek i... żywe dzieci
Ale reprezentant niedźwiedziowatych dostał wkrótce szansę na kontynencie – w Calgary w 1988 r. Dwa kanadyjskie misie polarne Hidy i Howdy zainicjowały trend na pary, a z czasem i większe grupy. Imiona rodzeństwa są nieprzypadkowe: „hi” to po angielsku cześć, a „howdy” jest slangowym powitaniem z południa USA.
Tygrys Hodori z Seulu w tym samym roku był co najwyżej poprawny. Cztery lata później Francuzi na potrzeby zimowej olimpiady w Albertville (1992) stworzyli zaś różowego chochlika w czerwonej czapce i niebieskim wdzianku. Po raz pierwszy od czasu Innsbrucka wybrano oryginalny projekt nienawiązujący do żadnego zwierzęcia (rozważano koziorożca alpejskiego) lub istoty ludzkiej. Nazwano go Magikiem.
W międzyczasie, w 1991 r., maskotkę usankcjonowano w Karcie Olimpijskiej. Uważa się ją odtąd za emblemat olimpijski, oficjalnie akceptowany przez MKOL. Nie może być wykorzystywana komercyjnie bez zgody komitetu.
Odwagą, ale inną, wykazali się organizatorzy letnich igrzysk w Barcelonie w 1992 r. Coby, rysunkowy odpowiednik owczarka katalońskiego, został stworzony w stylu kubistycznym w oparciu o twórczość Picassa. Imię pochodziło od skrótu komitetu organizacyjnego (COOB), maskotka dla paraolimpiady była utrzymana w tej samej stylistyce. Bezręka Petra to zarazem czwarta maskotka paraolimpiady (i dziewiąta edycja imprezy).
Norwegowie zimą 1994 r. w Lillehammer (do 1992 r. obie olimpiady organizowano w tym samym roku, w odstępie czterech lat, później naprzemiennie w dwuletnich odstępach) chcieli uniknąć swoich najbardziej typowych symboli – trolli. Zaproponowali... żywe dzieci. MKOL po pewnych wahaniach zaaprobował ten pomysł. Początkowo miał to być tylko chłopiec, ale zaprotestowały feministki. Szesnastkę dzieci reprezentujących parę Håkon i Kristin wybrano drogą losowania we wszystkich dziewięciu prowincjach kraju. Dzieci przebrano w średniowieczne stroje związane z okresem bratobójczych walk i ucieczek władców. Postacie oparto na dziejach księcia Haakona i księżniczki Kristin według propozycji prof. Tore Prysera, badacza staronorweskich legend. Król Haakon (1217–63) jest symbolem dobrego władcy. Pod jego rządami Norwegia rozrosła się i została lokalną potęgą.
Prawie wszystkie dzieci wyglądały jak typowi Skandynawowie, choć jedno miało ojca Włocha. Organizatorzy ustalili ścisłe godziny pracy dla jedenastolatków i zakazali wykorzystywania ich wizerunku w reklamie. „Maskotki” pokazywały się przede wszystkim podczas oficjalnych uroczystości, przebywały z kibicami, rozdawały ulotki (głównie o treści ekologicznej). Oczywiście tradycyjne maskotki powstały przy okazji też i była to para dzieci.
Czytaj też: Igrzyska polityczne w Pekinie
Chińczycy stawiają na ilość
Izzy z Atlanty (1996) to z kolei bardzo odważna propozycja. Jego imię pochodzi od „What is it?”, czyli „Co to jest?”. Wstępny projekt przyjęto źle, zmiany szły chyba w dobrym kierunku, ale niebieskie dziwo w czerwonych butach zostało ostatecznie przedmiotem kpin. I pierwszą maskotką, która wystąpiła w grze wideo.
Maskotką drugiej zimowej olimpiady w Japonii, w Nagano (1998), miała być łasica Snowple. Jednak podczas wytyczania tras narciarskich odkryto skupiska rzadkich sów śnieżnych. Zmieniono więc trasę i... maskotkę. Sówki Snowlets dostały własne imiona, a były cztery – od czterech żywiołów i czasu między olimpiadami.
Pewną oryginalność wykazali też Australijczycy na potrzeby Sydney 2000. Nie chcieli skorzystać ze swoich najbardziej rozpoznawalnych zwierząt, czyli kangura i misia koali. Zdecydowali się na drugi szereg: dziobaka i kolczatkę, dokooptowując im zwierzę, którego zapewne Państwo nie znacie: kukaburę (po polsku dacelo) z zimorodkowatych. Jako ptak reprezentowała powietrze, a reszta wodę i ląd. Imiona zgrabnie dopasowano do wyglądu zwierząt: kukabura to Olly od przymiotnika „olimpijski”, dziobak został Sydem od Sydney, dziobak Millie pochodził od „millenium”.
Gospodarzem XIX zimowych igrzysk była stolica amerykańskiego stanu Utah Salt Lake City. Sięgnięto wówczas zarówno do tradycji ludów pierwotnych, jak i olimpijskich i wybrano trzy zwierzęta: zając amerykański Powder symbolizował szybkość, kojot Copper umiejętność wspinaczki, baribal – siłę. To nawiązanie do olimpijskiego motto: „Citius, Altius, Fortius”, czyli „szybciej, wyżej, silniej”.
Grecy na potrzeby olimpiady w Atenach ogłosili międzynarodowy konkurs na maskotkę. Spośród 196 propozycji wybrali pracę rodzimego twórcy, który sięgnął do mitologii. Maskotki przedstawiały Atenę i Apolla stylizowane na terakotowe lalki z VIII w p.n.e.
Konkurs włoski na maskotkę zimowych igrzysk w Turynie wygrał z kolei Portugalczyk. Ponownie była to para: ubrana w czerwień Neve jest śnieżką, w niebieskim występuje Gliz, kostka lodu.
Na rozmaitą symbolikę oraz... ilość postaci postawili w 2008 r. Chińczycy. Maskotek było pięć, cztery z nich to najpopularniejsze zwierzęta występujące w regionie. Dochód ze sprzedaży produktów z nimi i logo igrzysk przekroczył 300 mln dol.! A one same stały się bohaterami serialu animowanego.
Czytaj też: Berlin 1936. Igrzyska propagandowe
Robot, ni pies, ni wydra
W Vancouver w 2010 r. spróbowano czegoś delikatnie nowego – maskotki nawiązywały do miejscowej mitologii. Sasquatch, czyli – powiedzmy – północnoamerykański yeti, miał na imię Quatch i nosił nauszniki. Miga to zaś mityczny niedźwiedź morski, w połowie orka, w połowie biały niedźwiedź. Od czasu do czasu towarzyszyła im maskotka nieoficjalna – świstak Mukmuk.
XXX letnia olimpiada odbyła się w Londynie, a maskotka była już na miarę XXI w. – to humanoidalna kropla stali z kamerą w formie oka. Indywiduum nosiło nazwę Wenlock, pochodzącą od wioski Much Wenlock w Shropshire, gdzie od 1850 r. organizowano imprezę prekursorką wobec igrzysk. Wenlockowi towarzyszyła kuzynka Mandeville „odpowiedzialna” za paraolimpiadę.
Rosjanie tymczasem okazali się szalenie przywiązani do niedźwiedzia. Zimą w Soczi znów został maskotką, z tym że był to miś polarny. Dostał do towarzystwa panterę i zająca. Misia nazwano Białym Miszą, co skończyło się pozwem o plagiat złożonym przez twórcę Miszy moskiewskiego.
Maskotka olimpiady w Rio de Janeiro była hołdem złożonym niezwykłej postaci: Vinicius de Moraes był m.in. poetą, muzykiem i dyplomatą. Twórca maskotki czerpał z filmów animowanych, gier i ogólnie popkultury. Może stąd pomysł, by była to hybryda różnych zwierząt brazylijskich? Efekt, jakbyśmy powiedzieli po polsku: ni pies, ni wydra...
Potem był biały tygrys Soohorang (sooho to po koreańsku „ochrona”), który został maskotką zimowej olimpiady w Pjongczangu. Latem tego roku Japończycy postawili zaś na przyszłość: robota z odwołaniami do rodzimej historii i tradycji. To przesłanie zawarto także w imieniu – Miraitowa pochodzi od słów „mirai” (przyszłość) i „towa” (wieczność).
A skoro o przyszłości mowa... Przed nami olimpiada w Paryżu (2024), maskotkę poznamy już w tym roku. Czy będzie to kogut, jak się spekuluje? Prawie na pewno nie Asterix, jak chcieliby niektórzy, i nie dlatego, że by sobie nie poradził – po prostu do tej pory wszystkie maskotki były oryginalne.
Maskotki upowszechniły się też w innych dziedzinach, ale chyba tylko te sportowe spełniają trzy funkcje jednocześnie: to przedmiot rozpoznawczy imprezy, zabawka lub przytulanka oraz coś, co przynosi szczęście. Choć z tym ostatnim bywało akurat różnie.
Czytaj też: Jak olimpijki wracają na start po groźnych wypadkach