Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Moje miasto

Co robili mieszkańcy miast w niedzielę niehandlową? Kontrowersyjne badanie

Manufaktura / Facebook
Marketerzy wiedzą najlepiej – obserwują miliony osób przez ich komórki.

Co robili Polacy w niedzielę wolną od handlu? By to ustalić, można wysłać dziennikarza z kamerą i zrobić sondę uliczną, która obejmie kilka osób. Można po weekendzie zamówić sondaż i mieć w kilka dni dane na próbie tysiąca osób. Można też skorzystać z danych firmy Selectivv, która w czasie rzeczywistym obserwuje zachowania 14 milionów Polaków, a w ostatnią niedzielę obserwowała próbę pół miliona osób. Jest 70 proc. szansy, że jedna z kropek na mapie to byłeś Ty. Jak się z tym czujesz?

14 milionów to połowa dorosłych Polaków i dwie trzecie polskich internautów. Selectivv może ich obserwować, bo ma podpisane umowy z sieciami reklamowymi, które z kolei wchodzą w partnerstwa z twórcami aplikacji mobilnych. Obserwować, czyli zbierać informacje o tym, jakie strony oglądają, z jakich aplikacji korzystają i gdzie się znajdują. Selectivv ma dostęp do danych z 200 tys. różnych aplikacji i milionów stron www, na których sieci reklamowe wyświetlają aplikacje mobilne. Łańcuch zdarzeń jest następujący: pobierasz aplikację (zazwyczaj darmową), klikasz, nie czytając, na co wyrażasz zgodę – lub zgadzasz się na ogólnie sformułowane „pobieranie danych do celów marketingowych” – i od tego czasu jesteś w systemie.

Widziałem już komentarze: co w tym szokującego, o nadzorze poprzez reklamy wiadomo i pisze się od dawna. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to temat nowy. Serwis Niebezpiecznik w lipcu 2017 roku pisał o Selectivv po tym, jak firma opublikowała raport o 120 tys. uczestników Open’era, obserwowanych poprzez ich komórki. Trzeba też pamiętać, że wszystko to dzieje się za wyrażoną zgodą użytkowników komórek – przynajmniej zgodą formalną.

Czytaj także: 11 marca, początek końca świata handlu

Jak nas śledzą w internecie

Możliwe więc, że po prostu miałem osobisty „aha moment”, moment, w którym coś we mnie trochę pękło. Problemy z prywatnością i nadzorem, nagłaśniane od lat przez Fundację Panoptykon, są mi znane od dawna. Ale, zupełnie szczerze, nie odbierałem ich jako czegoś mi bliskiego, namacalnego. Tak, wiem, że każdy internauta jest obserwowany na tysiąc sposobów – problem w tym, że tego nijak nie czuć na własnej skórze. Nadzór nie powoduje, że swędzą nas uszy. Przemówił do mnie artykuł w „Gazecie Wyborczej”, oparty na danych z raportu Selectivv, w którym czytamy, że dokładnie było widać, kto poszedł do lasu zamiast na zakupy, a kto w galerii handlowej znajdował się bliżej kina, a kto bliżej restauracji.

Myślę, że kluczową rolę odegrał też element geolokalizacji. Wyobrażam sobie ekran, na którym ktoś widzi przesuwające się kropki – to Alek z rodziną idzie do parku.

Fot. Selectivv. GUS tego nie potrafiSelectivv. GUS tego nie potrafi./PolitykaFot. Selectivv. GUS tego nie potrafi

Szokuje mnie też brak refleksyjności, krytycznego komentarza – przede wszystkim w mediach, które z radością piszą o Selectivv. „Gazeta Wyborcza” wyraźnie potraktowała skalę obserwacji jako kolejną tego dnia szansę na klikalność, tytuł podkreślał: „Mamy dane nawet 14 mln osób”. Bezkrytyczna ekscytacja przebija przez większość relacji prasowych dotyczących Selectivv. Inn Poland: „30 tys. Polaków na sekundę. Z taką prędkością polska Selectivv zbiera dane o rodakach”.

W tym kontekście lepsze wrażenie robią na mnie sami właściciele firmy, którzy o swojej działalności opowiadają szczerze, na przykład tak: „Nie mamy wpływu na to, że ktoś zgodził się na warunki korzystania z usługi bez ich przeczytania. Sami rzadko je czytamy (śmiech). Użytkownicy bazują na swoich przyzwyczajeniach i przeklikują się przez komunikaty, wyrażając zgodę” (cały wywiad jest tutaj)

W czym więc problem? Na pewno w tym, że mało który użytkownik, słysząc „cele marketingowe”, myśli „dokładne obserwowanie mojej pozycji z pomocą GPS w komórce” albo „profilowanie mnie na podstawie wiedzy o tym, że korzystam z aplikacji do śledzenia miesiączki lub aplikacji randkowych”. Dane oczywiście są agregowane i anonimizowane (nie mnie oceniać, na ile skutecznie), niemniej jeśli da się zrobić raport o preferencjach uczestników Open’era, to da się też zrobić raport o preferencjach uczestników protestów antyrządowych przed Sejmem RP.

Co więc z tym problemem zrobić?

Po pierwsze, namawiałbym firmę Selectivv do dużo większej refleksji nad wyzwaniami społecznymi związanymi z reklamą mobilną. Nie ma co tematu zamiatać pod dywan. Warto też pomyśleć, czy są sposoby wykorzystania tych danych dla dobra wspólnego? Może są analizy, które mogłyby służyć czemuś bardziej pożytecznemu niż kategoryzowanie osób na segmenty marketingowe? Tu włącza się oczywiście moje myślenie o cyfrowym dobru wspólnym, z perspektywy którego staram się szukać pozytywnych sposobów korzystania z generowanych przez nas zbiorów danych.

Po drugie, ważna jest regulacja. Przyzwyczailiśmy się myśleć, że start-upy, żeby się rozwijać, muszą być na regulacyjnym pograniczu, dającym swobodę działania. Jednak jako społeczeństwo powinniśmy umieć lepiej równoważyć zysk ekonomiczny z zyskiem/stratą społeczną. Tu głos oddaję Panoptykonowi, prawdziwym ekspertom w tych sprawach (warto ich wspierać).

Po trzecie, oczekiwałbym od dziennikarzy bardziej krytycznego spojrzenia. W tekście „Gazety Wyborczej” spodziewałbym się jakiegokolwiek sygnału, że redakcja widzi problemy i nie jest bezkrytyczna. Tekstów dotyczących problemów jest oczywiście sporo – krytycznie na temat pisze regularnie Sylwia Czubkowska (która w zeszłym roku pisała o Selectivv), w sieci znalazłem niezły, niedawny tekst z WP Tech. Ale jest też cały świat prasy o innowacji, biznesie i marketingu, który zdaje się nie widzieć problemu. (Na marginesie: nadchodzi RODO, może jakiś duży tytuł prasowy mógłby wydać darmowy, przystępny przewodnik dla zwykłych ludzi?).

Po czwarte, nie chodzi o doprowadzenie do wojny branży reklamowej z obywatelami. A sprawa czasem tak wygląda – pamiętam na przykład komentarze do raportów o dużej skali stosowania przez Polaków adblockerów. Ludzie z branży popadali w tony „antypirackie”, sugerując grę nie fair, naruszanie jakiejś umowy dotyczącej płacenia danymi o nas za darmowe treści itd. Zamiast zrozumieć, że są częścią problemu, którego skutkiem jest prawdopodobnie największy protest konsumencki XXI wieku.

Po piąte więc, potrzeba okrągłego stołu i otwartej dyskusji społecznej – czegoś więcej niż eksperckich konsultacji, na których spotykają się urzędnicy, lobbyści i eksperci społeczni. Okrągły stół jest potrzebny, bo dżina już raczej do butelki nie wsadzimy – pozostaje się z nim zaprzyjaźnić i go oswoić.

Tekst ukazał się na blogu Kultura 2.0 na POLITYKA.PL.

Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama