Kontynuujemy nasz cykl najważniejszych pojedynków w największych polskich miastach. Dziś przedwyborczy krajobraz Katowic.
Jeszcze z pierwszą jaskółką zwiastującą wiosnę stawiałem ostatniego mego dolara przeciwko furze orzechów, że Marcin Krupa wygra w cuglach prezydenckie wybory w Katowicach. Może niekoniecznie w pierwszej turze – jak jego poprzednik i mentor Piotr Uszok, który przez cztery kadencje zwyciężał bez problemu – ale już w drugiej prezydenturę miał u mnie jak w banku. Wszystkie sondaże szacowały go na plus minus połowę wyborców, którym zechce się, we właściwym czasie i miejscu, podążyć do urn. Na czołowym miejscu plasowało się też jego ugrupowanie „Forum Samorządowe i Marcin Krupa” – dzisiaj 12 szabel w koalicji z paroma z PiS.
Czytaj także: Szczepan Twardoch o Śląsku, którego nie ma
Słupki Krupy zaczęły spadać
A tu masz… Jedna jaskółka znowu wiosny nie uczyniła. W jeden dzień, 28 kwietnia, słupki zaczęły wariować, czyli spadać. Stało się to po tym, jak prezes Jarosław Kaczyński namaścił 18 faworytów PiS na prezydentów wielkich miast. Pocałunek Judasza, Almanzora, a może po prostu – pocałunek Prezesa? Nie wiadomo. Krupa czuł pismo nosem i na nominację do Warszawy nie pojechał.
Nie ma zdjęcia z prezesem – ale odium pozostało. Słupki zatrzymały się na 30–35 proc. Na wejściu Krupa wyraźnie bije pozostałych kandydatów, ale w drugiej turze – jeżeli konkurenci skrzykną się do kupy – już może być różnie. Dr Tomasz Słupik, politolog z Uniwersytetu Śląskiego, mówi POLITYCE: – W Katowicach możemy być świadkami największej wyborczej niespodzianki, nie tylko w skali regionu, ale i kraju.
Walka o pomniki
Obecny prezydent tak bardzo chce podkreślać swoją niezależność, że na wszelki wypadek nie dał się sfotografować również z premierem Mateuszem Morawieckim, który – jako wyborcza twarz PiS – nawiedził ostatnio Katowice. Na to spotkanie Krupa wysłał przezornie swojego zastępcę, wiceprezydenta Mariusza Skibę. Wie już więc, że są fotki, które szkodzą. Podkreśla za to swoje zasługi w uratowaniu przed chorą dekomunizacją przestrzeni – pomnika wojewody i generała Jerzego Ziętka w Parku Powstańców Śląskich w centrum miasta.
Szacun, panie prezydencie. Krupa uświadomił sobie, że w Katowicach i generalnie na Śląsku nikt jeszcze nie wygrał wyborów w kontrze wobec tej niezwykle popularnej postaci. Wprawdzie prezydent nie włączył się, jak powinien, w obronę przydworcowego Placu im. Wilhelma Szewczyka przed patronatem pary prezydenckiej – póki co Szewczyka uratowali mieszkańcy i Wojewódzki Sąd Administracyjny – ale z pomnikiem Jorga (Jerzego Ziętka), którego wojewoda i miejscowy IPN już widzieli w gruzach – zagrał prześwietnie. Wykiwał bezmyślnych śledczych historii z dużą fantazją i zarazem klasą, co już samo w sobie jest godne aplauzu. Po prostu 50 m kw. miejskiej ziemi i spiżowego Jorga na niej – przekazał Muzeum Historii Katowic.
W tej sytuacji, póki co, wojewoda i IPN są bezradni wobec wystawienia na widok publiczny niekochanego przez nich pomnika – w „ramach działalności artystycznej i edukacyjnej”. A naszym mieszkańcom nadzwyczajnie się podoba, że w rękach spiżowego Jorga tkwią zamknięte w brązie kartki z napisem: „Zawsze Śląsk, zawsze Polska”.
Sam już nie wiem, dlaczego PiS i jego prezes chcą się rozprawić na Śląsku z taką symboliką? To grzebanie w bombie.