Moje miasto

Wyspy wolności

Kryzys szkolny. Jak rozwiązać palące problemy?

Uczniowie widzą, że obecny system się rozjeżdża. Czują, że szkoła cofa się do XIX w. Uczniowie widzą, że obecny system się rozjeżdża. Czują, że szkoła cofa się do XIX w. Michał Kość/Agencja Wschód / Reporter
Chaos w szkołach spowodowany przez zmianę systemu edukacji wywołał nieoczekiwany skutek – wyraźne poruszenie wśród rodziców i uczniów. Zachęcamy do obejrzenia debaty z samorządowcami poświęconej w całości tej tematyce.
Polityka

Artykuł w wersji audio

Likwidacja gimnazjów, wydłużenie nauki w podstawówkach do ośmiu lat, w liceach do czterech, a w technikach do pięciu, dały efekt tzw. podwójnego rocznika – w pierwszych klasach szkół średnich spotkali się ostatni absolwenci gimnazjów i pierwsi ośmioletnich podstawówek. W wielu miejscach oznacza to tłok na korytarzach i w klasach, naukę na zmiany, kłopot ze znalezieniem odpowiednich nauczycieli.

Na wszystkie szkoły tzw. reforma ściągnęła bałagan dotyczący programów nauczania zmienionych z nagła, a w dodatku na archaiczną modłę. Samorządom przyniosła dodatkowe obciążenia finansowe, w niektórych gminach stwarzające realne zagrożenia dla stabilności budżetów.

Po trzech latach – zgodnie z przewidywaniami – z przeforsowanych zmian nie widać żadnych bezpośrednich zysków. Na plan pierwszy skutków „reformy” wybija się zmęczenie dzieci oraz frustracja nauczycieli. Na drugim planie rysują się jednak nowe jakościowo zjawiska w polskiej rzeczywistości – Strajk Uczniowski, Młodzieżowy Strajk Klimatyczny, Narady Obywatelskie o Edukacji – łączące dorosłych i młodzież oddolne ruchy wyrastające z troski i obaw o przyszłość – nie tylko szkoły. Ruchy te budują na przekonaniu, że nawet w trudnych warunkach szkoła wciąż może być dobra i służyć dobrej sprawie.

Uczniowie widzą, że obecny system się rozjeżdża. Czują, że szkoła cofa się do XIX w., kiedy od ucznia oczekiwano, by powtarzał zadane treści i wykonywał polecenia. – Ale przed reformą też nie było idealnie. Zmiany nie tylko wprowadziły nowe, ale też uwydatniły istniejące nieprawidłowości – ocenia Olga, uczennica warszawskiego LO im. H. Dąbrowskiego. – Tak, dokuczliwe są kolejki do toalet, wydłużone teraz, po podwójnym naborze klas pierwszych, a nowa podstawa programowa jest strasznie rozbudowana, ale my już w ubiegłym roku mieliśmy 37 lekcji w tygodniu, po których w domu poświęcaliśmy kolejne godziny na naukę. Kłopoty wynikające z ostatnich zmian stwarzają okazję do rozmowy i naprawy tego, co już wcześniej źle działało.

Nastolatki z Młodzieżowej Rady Dzielnicy Bielany we wrześniu prowadziły w szkołach wśród rówieśników warsztaty i ankiety dotyczące ich oczekiwań: – Z dotychczas uzyskanych odpowiedzi ponad 600 osób wynika, że w szkole nie mają czasu na samorealizację. A szkoła ich naszych marzeń powinna być otwarta na pomysły: uczniów i nauczycieli. Powinna z nami współpracować, pytać o zdanie, pozwalać lepiej żyć, uczyć, jak wejść w dorosłość – opowiada Bartosz Celiński, przewodniczący Rady, uczeń liceum im. Lelewela.

Od lewej: prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, zastępca prezydenta Warszawy Renata Kaznowska, szefowa Komisji Edukacji w warszawskiej Radzie Miasta Dorota Łoboda, wiceprezydent Szczecina Krzysztof Soska, wiceprzewodniczący Rady Miasta Sopotu Piotr Bagiński.Leszek Zych/PolitykaOd lewej: prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, zastępca prezydenta Warszawy Renata Kaznowska, szefowa Komisji Edukacji w warszawskiej Radzie Miasta Dorota Łoboda, wiceprezydent Szczecina Krzysztof Soska, wiceprzewodniczący Rady Miasta Sopotu Piotr Bagiński.

Służyć uczniowi

W czasie debaty Szkoła po przejściach”, organizowanej pod auspicjami prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego i POLITYKI, Krystyna Starczewska, współzałożycielka Zespołu Szkół Ogólnokształcących Bednarska, przypominała, że podstawowym zadaniem szkoły jest służyć dziecku, uczniowi: – Nie partii, nie państwu, nie dorosłym ani nawet nie rodzicom. „Służyć” to znaczy stworzyć warunki, które pozwolą rozwijać zainteresowania i odkrywać uzdolnienia. Po drugie, szkoła powinna uczyć samodzielnego i krytycznego myślenia. A po trzecie, współpracy. Gdybyśmy umieli współpracować, podziały w społeczeństwie nie byłyby dziś tak głębokie. I ostatnia rzecz – szkoła powinna dawać szansę na współodpowiedzialność za projekty, które się tworzy z innymi.

Aby jednak szkoła mogła takie cele realizować, potrzebna byłaby bardzo ogólna podstawa programowa, a także autonomia nauczyciela i autonomia szkoły. Kłopot w tym, że obecne zmiany systemu edukacji tę autonomię praktycznie odbierają, podporządkowując szkołę władzy szczegółowych rozporządzeń i kuratorium podległemu Ministerstwu Edukacji. W tych okolicznościach, zdaniem pedagożki, nauczyciele i dyrektorzy powinni jednak działać tak, jakby tę autonomię posiadali – na pierwszym miejscu stawiać ucznia, a nie rozkaz władzy. To niełatwe wyzwanie.

Sam chodziłem do ogólniaka w czasach komunistycznych i moje liceum, dzięki fantastycznym nauczycielom, w tamtym czasie uczyło mnie samodzielnego, elastycznego myślenia, postawy obywatelskiej i współpracy – komentował prezydent Trzaskowski. Zastrzegał przy tym, że obecny rząd w stopniu większym niż władze pod koniec lat 80. próbuje upolityczniać szkoły i formatować uczniów, „dokręcać śrubę”. – Licealiści w moim otoczeniu nie umieją się uczyć, próbują przyswajać bardzo duże ilości informacji, ale nie rozumieją procesów, nie uczą się selekcji danych. Nauczycielom trudno to opanować przez chaos, wielość podstaw programowych realizowanych jednocześnie, niechęć świadomie wzbudzaną wobec nich przez polityków. Prezydent Warszawy podkreślał, że w ostatnich latach władze samorządowe starały się poprawiać ofertę szkół tak, by więcej czasu mogły poświęcić uczniom. Dofinansowywały zajęcia dodatkowe i dodatki motywacyjne dla nauczycieli, inwestowały w infrastrukturę. Obecnie jednak przerzucane na samorządy koszty związane z „reformą” i wzrostem wynagrodzeń nauczycieli oraz zmniejszone wpływy z podatku dochodowego po jego obniżce ograniczają możliwości reakcji.

W tym roku musieliśmy powiększyć budżet edukacji o 400 mln zł, czyli o kwotę, jaką dysponują biura kultury, sportu i cyfryzacji razem. Poradzimy sobie, ale jakim i czyim kosztem? – zastanawia się Trzaskowski. Wtóruje mu Anna Korfel-Jasińska, wiceprezydentka Krakowa: – Kraków w ub.r. musiał dołożyć 661 mln zł, czyli 43 proc. wydatków potrzebnych na edukację. 50 mln zł kosztuje nas kształcenie uczniów z sąsiednich gmin, którzy uczęszczają do krakowskich szkół.

.Polityka.

Wcześniejsze zaniedbania

Konsekwencje polityki PiS nakładają się, niestety, na wcześniejsze zaniedbania. Dr Maciej Jakubowski z Evidence Institute, w przeszłości wiceminister edukacji, przypominał, że na kolejne wersje podstaw programowych narzekano od zawsze, podobnie jak na nadmierne przerzucanie kosztów na samorząd: – Nie mówię, że teraz nie jest gorzej. Ale wszystkie reformy, nawet uzasadnione i sensowne, od 20 lat były przepychane, bo politycy nie mają czasu na rozmowy z praktykami, nauczycielami, na pytanie, sprawdzanie. Może jednak społecznie dojrzeliśmy już do tego, aby przebudować cały system?

W opublikowanym niedawno raporcie „Edukacja bez polityki” Evidence Institute pokazuje przykłady krajów, które oddały zarządzanie edukacją w ręce najbardziej zainteresowanych oświatą, którzy myślą o niej długofalowo. – Instytucje odpowiadające za podstawy programowe ściśle współpracują tam z praktykami. Wpływ polityków jest bardzo ograniczony – tłumaczył Jakubowski.

Krzysztof Soska, wiceprezydent Szczecina, w podobnym duchu podkreślał, że edukacja potrzebuje dziś stabilizacji i spokoju. Dlatego postulatem środowisk samorządowych powinno być wyjęcie oświaty ze sporu politycznego. Mimo że dziś wydaje się to odległym marzeniem, nie należy rezygnować z prób oddziaływania na szkołę w wymiarze lokalnym.

Nawet jeśli na razie wpływ na podstawy programowe czy finansowanie oświaty ma bardzo wąski krąg decydentów, istotą szkoły są relacje – zaznaczył Soska. A Dorota Łoboda, szefowa Komisji Edukacji w warszawskiej Radzie Miasta, wcześniej działaczka ruchów rodzicielskich przeciwnych pisowskiej „reformie” oświaty, dodała: – Już teraz mamy wpływ na to, jak traktowane jest w szkole dziecko, jak traktowany jest nauczyciel. Jeśli nauczyciele permanentnie oceniają dzieci i są oceniani przez dyrektora i rodziców, a sami oceniają rodziców, to relacje w szkole nigdy nie będą dobre. A to od nauczycieli zależy, czy będą pytać uczniów o zdanie, czy będą ich zdanie brać pod uwagę, traktując ich jak podmiot, a nie przedmiot.

Spór o reformę systemu edukacji wyzwolił olbrzymią społeczną energię, a momentem kulminacyjnym tego procesu stał się kwietniowy strajk pracowników oświaty. Ze względów formalnych postulaty strajkujących ograniczały się do spraw płacowych, w istocie jednak dyskusja wykroczyła poza kwestie materialne. Jeszcze na kilka dni przed rozpoczęciem protestu ruszyła Narada Obywatelska o Edukacji, zainicjowana przez Pracownię Badań i Innowacji Społecznych Stocznia oraz środowiska nauczycielskie.

W ponad 150 miejscach w całej Polsce nauczyciele, uczniowie, rodzice, przedstawiciele samorządu debatowali o szkole – o tym, jaka jest i jaka powinna być. Po raz pierwszy od rozpoczęcia transformacji edukacja stała się przedmiotem namysłu angażującego nie tylko ekspertów i praktyków, ale także zwykłych obywateli. Okazało się, że szkoła może być nie tylko „punktem usługowym”, zajmującym się kształceniem dzieci i opieką nad nimi, gdy rodzice są w pracy.

Wnioski z narady nie zaskakują. Uczestnicy krytykowali podstawę programową i obowiązującą misję szkoły, przeciwstawiając jej inną wizję – instytucji, która przygotowuje dzieci i młodzież do bycia świadomymi, szczęśliwymi ludźmi, kształci umiejętność uczenia się i poruszania w morzu wiedzy i informacji. Tezy przewijają się od dawna, zauważył Maciej Jakubowski. Ważne jest jednak, że zaczęła się na ten temat wielostronna rozmowa, a pozornie oczywiste wnioski zostały wypracowane w szerokiej i otwartej formule narady obywatelskiej, niewykluczającej nikogo.

Narada pokazała również, że niezależnie od sytuacji politycznej i obowiązującego ustroju w oświacie ciągle jako społeczeństwo mamy i możemy mieć wpływ na szkołę. Rzeczywista autonomia szkoły jako instytucji tylko w niewielkiej części zależy od przepisów. Jej prawdziwym źródłem jest autonomia nauczycieli, dyrektorów, rodziców, uczniów. Nikt nam tej autonomii zabrać nie może, przypomniała Krystyna Starczewska.

Najlepiej potrzebę autonomii rozumieją i realizują dziś chyba uczniowie. To oni w marcu w ponad 100 miastach Polski skrzyknęli się, by zastrajkować w obronie klimatu. Sceptycy mówili z przekąsem, że to słomiany zapał, który wygaśnie do wakacji. Okazało się, że kanikuła nie wygasiła energii, przeciwnie – sieci współpracy klimatycznych aktywistów, w większości uczniów do niedawna gimnazjów i szkół średnich, wzmocniły się, a efektem mobilizacji była kolejna masowa akcja – międzynarodowy Protest Tysięcy Miast 20 września bieżącego roku, w którym uczestniczyły dziesiątki ośrodków z całej Polski.

Szacunek budzi nie tylko zapał i zdolności organizacyjne młodych ludzi. Warto się wsłuchać i wczytać w ich postulaty i argumenty. Tak, upominają się o swoją przyszłość, ale rozumieją, że kluczem trwałej zmiany postaw i uniknięcia ekologicznej katastrofy jest nauka i edukacja. Stąd zaangażowanie młodych aktywistów w sprawy szkoły.

Wyspy autonomii

Cieszmy się więc, że na mapie Polski pojawiają się całkiem licznie wyspy społecznej autonomii i aktywności, które szkołę stawiają w centrum swojej misji. Nie traćmy jednak realizmu, bo – jak trzeźwo przypomniał Piotr Bagiński, wiceprzewodniczący Rady Miasta w Sopocie – znacznej części społeczeństwa kwestie edukacji są obojętne, a szkoła traktowana jest jak przechowalnia. Niemała też grupa, również nauczycieli, akceptuje wprowadzane zmiany. – Wykorzystajmy jednak obecny kryzys jako szansę do poszukiwania innowacyjnych pomysłów i rozwiązań. To prawda, nikt nam tego nie może zabronić. Nikt też nie usprawiedliwi zaniechań i zmarnowania szansy.

Polityka 39.2019 (3229) z dnia 24.09.2019; Nauka; s. 72
Oryginalny tytuł tekstu: "Wyspy wolności"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama