Bartek ma 15 lat i czeka w Aninie. Jego serce, obciążone wadą genetyczną, nie jest już w stanie pracować. Chłopiec jest drobny, nie wygląda na swoje lata. Bartek żyje na pompach – jest podłączony do wielkiego urządzenia, które pomaga jego sercu pompować krew. Przy pomocy pielęgniarki może wraz z tymi pompami na kołach i kroplówką przemieszczać się po szpitalu. Serce Bartka nigdy nie będzie samodzielne. Na pompach chłopak może jeszcze czekać dwa, góra trzy miesiące. Na cudze serce.
Bartek korzysta z Internetu i w sprawie aresztowanego doktora Mirosława G. jest na bieżąco. Boi się, że gdyby on był bliskim potencjalnego dawcy, nie zgodziłby się teraz na przekazanie organów. Tego samego boi się Stanisław Jerusalimcew, 12 lat po przeszczepie. Stanisław Jerusalimcew odwiedza Bartka w klinice regularnie. W pewnych sytuacjach przeszczepieniec jest dla chorego ważniejszy od lekarza, a co dopiero stary przeszczepieniec, żyjący już 12 lat. Kiedy Robert Kęder w wieku 30 lat czekał w szpitalu na nową wątrobę, oszołomiony – bo całe życie był zdrowy i nagle zaczęły mu żółknąć białka oczu – bez wiary, że to się może udać, przyjechał stawiać go do pionu Marek Kotarba. Opalony, prosto z nart. – Wtedy uwierzyłem – pamięta Robert – że po tym też można żyć normalnie.
Więc pan Stanisław świeci Bartkowi przykładem i wspiera go psychicznie. Nie mówi o swoich obawach, ale o tym, jak to będzie po.
Najtrudniejszy pierwszy rok
– Pierwszy raz w euforię wpadniesz, jak się tylko obudzisz – zapewnia Bartka pan Stanisław. – Odetchniesz tak głęboko, jak ci się nigdy wcześniej nie zdarzało. Wielu chorych dopiero po operacji dowiaduje się, że można tak oddychać, wcześniej zawsze brakowało im powietrza. Po przeszczepie Bartek, jak już wstanie, nie będzie za sobą ciągnął wspomagania na kołach. Kolejny powód do euforii – wejdzie sam po schodach.
Szybko też przekona się, że przeszczepieniec łatwo z euforii przechodzi w depresję. Jak już nacieszy się tym, że żyje, wpada w rozpacz, że co to za życie. Przed opuszczeniem kliniki dostaje szczegółową instrukcję, jak to jego nowe życie ma wyglądać. Ula spod Dębicy (15 lat po), o której pan Stanisław też Bartkowi opowie, po przeczytaniu tej instrukcji pomyślała sobie, że ona tego ciężaru nie udźwignie. Przeszczepiali ją, gdy miała 24 lata. Próbowała odgonić od siebie chłopaka, żeby go nie obciążać.
Z instrukcji wynika, że już do końca życia musi pod stałą kontrolą lekarza brać leki immunosupresyjne. Bez względu na to, czy nosi cudze serce, trzustkę czy wątrobę. Nawet nerkę, choć nerki przeszczepia się już jak na taśmie. Leki są po to, żeby obniżały naturalną odporność przeszczepieńca i organizm mniej bronił się przed nieswoim organem. Tyle że przy okazji robi się bezbronny wobec bakterii i wirusów, które dla nieprzeszczepieńca są niegroźne. Pan Stanisław z tego łażenia po Aninie też przywlókł jakąś bakterię, więc kilka dni trzeba było spędzić w łóżku. I nie leczył się herbatką z miodem, jak inni, ale od razu antybiotykiem. Bo u tych byle infekcja szybko przeradza się w zapalenie płuc.
Przeszczepieniec ma wielu wrogów, o których ciągle musi pamiętać. Bakterie należą do najgroźniejszych. Więc należy: codziennie zmieniać ręcznik, raz w tygodniu pościel, unikać tłumów, zatłoczonych autobusów, omijać kichających i kaszlących. Zdrowy też może być niebezpieczny. Więc ludzie po przeszczepach, jak już muszą podać komuś rękę, trą ją w kieszeni o chusteczkę, a przy pierwszej sposobności pędzą do toalety. Potem im to przechodzi i żyją normalnie. Ula, jak kogoś polubi, nawet całuje na przywitanie.
Odrobić zaległości
Więc tym młodym, których drugie życie dopiero się zaczyna, starzy usilnie tłumaczą, że można i trzeba, mimo wszystko, żyć normalnie. Kasia Rutkowska (6 lat po przeszczepie nerki) już półtora miesiąca po operacji pojechała z mężem na wczasy do Turcji. Wodę, zgodnie z instrukcją, piła tylko przez słomkę, bo pod kapslem mogą być bakterie. Nawet pod mocnym filtrem trochę się opalała. Bo jak przeszczepieniec jest chwilowo w euforii, to strasznie próbuje odrobić zaległości narosłe przez lata przeleżane w szpitalu. Kasia z mężem bardzo lubi jeździć. Z takich wakacji pod namiotem, już po ślubie, przywiozła przewlekłe zapalenie nerek. Była wtedy młodziutką mężatką.
Ten pierwszy rok jest najgorszy nie tylko dlatego, że to wtedy ryzyko reakcji odrzucenia jest największe. Młodym, którzy wcześniej modlili się tylko o życie, szybko rośnie na nie apetyt. Kobiety nagle odłączone od rurek i przewodów znów chcą się podobać. Sterydowe leki powodują, że buzie stają się bardziej okrągłe, dziewczynom grubieją brwi i sypią się wąsy. Dla Uli te wąsy właśnie były najgorsze. Zwłaszcza gdy spod Dębicy trzeba było jechać do Krakowa na kontrolę. Marek, dzisiaj mąż, którego przed przeszczepem szczęśliwie nie udało się odgonić, osłaniał ją przed ludzkimi spojrzeniami. Prawdę mówiąc, nikt na te jej wąsy nie patrzył, ale to cała Ulka. Ciągle jej się wydaje, że ktoś niedobrze o niej myśli.
Pan Stanisław, może jeszcze nie teraz, będzie musiał Bartka przestrzec, że drugie życie nie oznacza nieśmiertelności. Są i tacy, którzy w pogoni za nim intensywnie odrabiają zaległości także w zachowaniach, które ich doprowadziły do przeszczepu. Tymczasem papierosy i alkohol, jak ktoś lubił, trzeba odstawić. I – jak mówi Robert – żyć ostrożniej. Cały czas próbując, na co życie pozwoli.
Z bliskimi łatwiej
Pan Stanisław prosił, żeby pozwoliło mu doczekać wnuka. Jak doczekał, to targował się, by móc go nosić na rękach. Ostrożnie, targując się z życiem krok po kroku, wlazł w końcu na dach, bo przeciekał i trzeba go było naprawić. Spadł, przez trzy lata chodził o kulach, bo z powodu leków obniżających odporność kości źle się zrastały. Dzisiaj już wszystko jest dobrze.
Bartek będzie musiał wrócić do szkoły. Rodzice, jak rodzice innych nastolatków po przeszczepach, z troski i strachu zechcą pewnie otoczyć go sterylnym kokonem. Indywidualny tok nauki, jak najmniej kolegów, bo za każdym ciągnie się gromada bakterii. Żeby żyć, będzie musiał się mocować nie tylko z nowym sercem, ale i z nadmierną troską rodziców. Młodych przeszczepieńców jest coraz więcej, więc to nie pan Stanisław, ale oni powiedzą potem Bartkowi, jak to robić.
Młodzi też mają poczucie zaciągniętego długu, który usiłują spłacić. O sukcesie, jak twierdzą lekarze, nie decyduje medycyna, lecz bliscy. Tam, gdzie są i wspierają, jak Marek Ulkę, nowe serce się nie buntuje. Choć, zwłaszcza na początku, wsłuchują się w nie bardzo uważnie. Chcą się siebie wzajemnie nauczyć. Ulka, gdy poszli na dyskotekę i wieś oburzyła się, że chora, a tańczy, gotowa już była płakać pół nocy. Za każdym razem Marek stawia ją do pionu. Też nie jest mu łatwo, ma uszkodzony kręgosłup i orzeczenie o inwalidztwie. – Ktoś jednak musi utrzymywać apteki w Dębicy – żartuje Marek. Oprócz leków, które Ula dostaje w szpitalu, sporo dokupić musi za własne.
Kasia Rutkowska też nie pyta męża, czy ją kocha. To w końcu jego nerkę nosi w brzuchu. Bo tę trzecią, zdrową, wszywa się w brzuch i do tej pory, choć już obrosła tłuszczem, da się ją wymacać. Więc z takim mężem Kaśka uważa, że ma fart w życiu, i do pracy wróciła od razu po wakacjach w Turcji. Nawet w czasie tych lat, gdy rodzina woziła ją na dializy, nie przerywała pracy. Jest urzędniczką w ZUS przy rentach zagranicznych.
Przeszczepieńcy opowiadają historię o dowódcy czołgu, który po operacji nadal dowodził. Przez półtora roku NATO nie wiedziało, że jednym z czołgów dowodzi człowiek po przeszczepie. Potem lekarz wojskowy się dopatrzył i przesunęli faceta do biurowej roboty. Ale dyrektor państwowego banku nadal nim kieruje. Bo reguła jest raczej taka, że jak ktoś przed operacją pracował, to po niej też chciałby to robić. Gorzej z takimi, którzy po latach choroby nie mają do czego wracać. Robią się roszczeniowi – mówią lekarze. Uważają, że po przeszczepie należą im się specjalne przywileje. A przeszczepieniec przestał być w Polsce egzotyczny, żyje ich wśród nas już 10 tys.
Odkręcić zło
Nie tylko wracają do pracy jak Robert Kęder, producent filmów telewizyjnych. Tak jak inni, gdy już uwierzył, że chyba będzie żyć, zamarzył o czymś więcej. Robert pamięta, jak troskliwie opiekowała się nim żona, gdy w szpitalu czekał na nową wątrobę. Ale po przeszczepie nie wytrzymała psychicznie. Odeszła. Może zabrakło jej wiary, której Robert miał w sobie coraz więcej. Tak dużo, że zapragnął zostać ojcem. Dziś ma drugą żonę i dwoje dzieci. Ścigając się ze swoim czteroletnim synem, jeszcze daje mu fory. Jako mąż i ojciec czuje się jak najbardziej pełnowartościowy. Niedawno, gdy synek dokładniej przyjrzał się jego bliźnie, zaczął z nim rozmawiać o przeszczepach.
Robert kręci filmy dokumentalne o transplantacjach. Teraz tych społecznych kampanii potrzeba jeszcze więcej, żeby odkręcić zło, które się stało. Żeby taki na przykład Bartek zdążył...
Pan Stanisław opowiada Bartkowi o rodzinie Roberta, bo przecież i Bartek zechce kiedyś być ojcem. Ale ojcostwo to pryszcz. Ula, nieśmiała, pragnąca nie zwracać na siebie uwagi, też zamarzyła o dziecku. Żadna kobieta w Polsce po przeszczepie serca nie miała wtedy dziecka. Lekarze bali się, że ciąża to zbyt wielkie obciążenie dla organizmu, tylko doktor G. (ten, którego w kajdankach teraz poznała cała Polska) uważał, że można próbować.
Ulka urodziła Damiana naturalnie, bez cesarskiego cięcia, na drugie dała mu Mirosław. – W dowód wdzięczności dla doktora – tłumaczy. Damian urodził się 11 lat temu, a Ulka robi za przykład, że można.Wieś, gdy Damian się urodził, orzekła, że po przeszczepie to niemożliwe. Takie ładne dziecko, na pewno z próbówki.
Szkoda, że mieszka na wsi pod Dębicą, bo coraz więcej młodych dziewcząt ma z nią do pogadania. Jak Lucynka, która czekała na serce, gdy Ula już w ciąży przyjechała na kontrolę do krakowskiej kliniki. Lucynka ma dzisiaj córeczkę. Regularnie pisują do siebie – na razie jedyne dwie kobiety w kraju, które po przeszczepie serca zdecydowały się na macierzyństwo.
Nerek jest więcej, choćby Kasia Rutkowska. Na wszystkie spotkania przeszczepieńców Rutkowscy zabierają ze sobą małego Wojtka. Jeszcze niedawno serca patrzyły z góry na wątroby i trzustki, nie mówiąc o nerkach. Uważały, że są bardziej wyjątkowe – żyć z cudzym sercem to nie to samo co z nerką. Teraz chcą zrobić jedną wspólną kampanię społeczną. Niech ich zobaczą. Niech wiedzą, że żyją tylko dzięki cudzej ofiarności. I że tej ofiarności bardzo ostatnio brakuje.
Dług niespłacalny
Przeszczepieniec nie może się dowiedzieć, skąd ma serce. To mądre prawo, tak jest lepiej. Czasem jednak poczucie niespłaconego długu jest tak wielkie, że człowiek obdarzony nowym życiem po swojemu próbuje go spłacić. R. o swoim sercu wiedział tyle, że pochodzi od motocyklisty. Tak długo studiował kroniki wypadków, aż znalazł rodzinę tragicznie zmarłego i doszedł do wniosku, że to musi być ta. Nie chciał burzyć jej spokoju, chciał tylko podziękować. Dowiedział się, że im się nie przelewa, a on sam wrócił przecież do pracy i zarabiał. Zaczął przesyłać pieniądze, anonimowo. Aż dowiedział się, że ci ludzie mają spore kłopoty, gdyż pieniędzmi niewiadomego pochodzenia zainteresował się urząd skarbowy i policja. Chciał pomóc, a zaszkodził.
Robert spłaca swój dług, kręcąc filmy dokumentalne – że transplantacja jest jedynym ratunkiem dla tych, dla których już nie ma ratunku. Ostatnio – dokument o rodzicach Brajana C., chłopca, który uratował z pożaru rodziców, ale sam zginął. Rodzice też chcieli spłacić dług i zgodzili się na pobranie organów dziecka. Nie mają już w Łodzi życia. Sąsiedzi orzekli, że nowe mieszkanie kupili za pieniądze, które zarobili na śmierci dziecka. Telewizja publiczna nie puściła filmu, zbyt drastyczny.
Ludzie boją się przyznać, że wyrazili zgodę na pobranie organów swoich bliskich. Jak Ela O., której mąż zmarł nagle z powodu pęknięcia tętniaka, ale wcześniej poprosił żonę, by się zgodziła. – Uratowała życie kilku innym osobom – mówi Robert. Młoda, samotna po śmierci męża kobieta zgłosiła się do przeszczepieńców. Jest dla nich jedynym znanym im symbolem tych wszystkich anonimowych, wobec których mają swój dług. Z nimi czuje się bezpieczna, oni też. Najlepiej czują się we własnym gronie.
Medialne nagłośnienie aresztowania Mirosława G. może spowodować, że strach przed uczynieniem dobra będzie w ludziach jeszcze większy. Ludzie z nowymi sercami, wątrobami i trzustkami, którzy nigdy nie zerwą pępowiny wiążącej ich ze szpitalem, postanowili więc walczyć sami, bez pomocy lekarzy, z ludzkimi lękami i uprzedzeniami. Chcą, jak tylko pan Stanisław znów wydobrzeje, zorganizować dużą konferencję dla mediów o takich jak oni. Muszą się spieszyć. Bartek czeka na szansę, by się zestarzeć. Tak jak przeszczepieńcy z najdłuższym, bo już dwudziestoletnim stażem, którym leki obniżające odporność zdążyły już zrujnować inne organy, najczęściej nerki. Niektórzy, prócz nie swojego serca, noszą też w sobie przeszczepione nerki. Ale o tym Bartek zdąży pomarzyć później, niechby tylko zdążył.
Imię Bartka zostało zmienione.