Opodatkowanie dużych sieci handlowych było jedną z podstawowych obietnic PiS przed wyborami w 2015 r. Gdy partia wygrała, do przygotowania ustawy wziął się resort finansów, kierowany wtedy przez Pawła Szałamachę. Ówczesna premier Beata Szydło nie kryła, że dodatkowa danina ma zwiększyć konkurencyjność małych sklepów w starciu z dużymi sieciami handlowymi. Dodatkowe dochody budżetowe, szacowane wtedy na 1,5 mld zł rocznie, miały z kolei pomóc sfinansować obietnice socjalne PiS, m.in. program 500 plus.
Czytaj też: PiS bierze się za marki własne
Bruksela mówi „nie”
Nowa danina zaczęła obowiązywać od września 2016 r. Zwolnione z niej były mniejsze sklepy i sieci punktów detalicznych, których miesięczne przychody sięgały do 17 mln zł (204 mln zł rocznie). Jeśli firma prowadząca sprzedaż detaliczną osiągała 17–170 mln zł miesięcznych przychodów, stawka podatku wynosiła 0,8 proc., a w przypadku miesięcznych przychodów powyżej 170 mln zł – 1,4 proc.
Nowy podatek od początku nie podobał się Komisji Europejskiej, która uważała, że jego progresywny charakter dyskryminuje duże sklepy i promuje małe. Urzędnicy w Brukseli uznali, że jest to niedozwolona pomoc publiczna. Nakazali zawieszenie pobierania daniny. Tak się stało jeszcze w 2016 r. Od tego czasu ustawa o podatku od sprzedaży detalicznej nowelizowana była kilka razy, a wejście w życie podatku – przesuwane, obecnie do końca 2019 r.
Czytaj też: Polski handel pod ostrzałem PiS: będą ofiary
Wygrana rządu PiS
Polski rząd nie zamierzał zrezygnować z podatku. Decyzję Komisji Europejskiej zaskarżył do Trybunału Sprawiedliwości UE. Polska strona podkreślała, że Komisja dokonała błędnej kwalifikacji podatku jako pomocy państwa.
16 maja unijny sąd stwierdził w orzeczeniu pierwszej instancji, że to polski rząd miał rację, a Komisja Europejska w niewystarczający sposób udowodniła, że nowy podatek od sprzedaży detalicznej stanowi pomoc publiczną dla mniejszych sklepów. To oznacza, że Polska może go przywrócić. Obecny termin jego wejścia w życie to 1 stycznia 2020 r.
Nie jest jednak jasne, czy nowa danina wejdzie w życie od 2020 r. Rzecznik Ministerstwa Finansów Paweł Jurek podkreślił w komentarzu do wyroku, że nie jest on prawomocny. Rząd może więc czekać z wprowadzeniem podatku na wyrok drugiej instancji. Z drugiej strony podatek przyniósłby dodatkowe dochody budżetowe, co pomogłoby sfinansować obietnice wyborcze PiS, m.in. rozszerzenie programu 500 plus czy „trzynastą” emeryturę.
Branża handlowa drży
Wejście w życie nowej daniny uderzyłoby w duże sieci handlowe, które i tak już mają problemy w związku z zaostrzeniem zakazu handlu w niedziele.
Czytaj też: „Nie kupujcie u obcych!”. Nastała era patriotyzmu konsumenckiego
W czwartek kurs akcji sieci Dino stracił na giełdzie w Warszawie 12,5 proc., a papiery CCC staniały o 7,5 proc. Wyrok unijnego sądu odbił się też szerokim echem na giełdzie w Lizbonie, gdzie notowane są akcje Jeronimo Martins, właściciela Biedronki. Traciły one w trakcie czwartkowej sesji w pewnym momencie nawet ponad 5 proc., choć później odrobiły większość strat. To właśnie Biedronka, której przychody w 2018 r. były bliskie 50 mld zł, może być jednym z największych przegranych po wprowadzeniu nowego podatku.
Danina, pobierana od przychodów, a nie od zysków, zaszkodziłaby też tym sieciom handlowym, które mają niską rentowność lub przynoszą straty. Podatek mógłby zniechęcić część firm do dalszego inwestowania w Polsce albo nawet zmusić je do wycofania się z polskiego rynku.
Czytaj też: Biedronka, Lidl, Orlen i Lotos – im zakaz handlu w niedzielę pomaga. A kogo pogrąża?