W ostatnich dniach rada nadzorcza PZU odwołała prezesa Pawła Surówkę, zastąpiła go Beata Kozłowska-Chyła. Wymiany dokonano tradycyjnie w środku nocy. Los Surówki ważył się do ostatnich dni. Prezes liczył, że publikując znakomite ubiegłoroczne wyniki finansowe (3,3 mld zł zysku netto, sprzedaż Grupy PZU 24,2 mld zł) i odpowiednio to nagłaśniając, stanowisko ocali. Okazało się, że wyniki to nie wszystko. Musiał podać się do dymisji. Po nim do dymisji podał się jeszcze Roman Pałac, prezes PZU Życie.
To powyborcze wtórne ruchy tektoniczne. Ścierają się frakcje najważniejszych polityków PiS i Zjednoczonej Prawicy, tworzą się nowe sojusze i doraźne koterie. Toczy się walka o posady, astronomiczne pensje i kontrakty dla zaprzyjaźnionych firm. Bo bez tego nie ma dziś polityki. Swojsi zastępują swoich, oceniani nie wiadomo przez kogo, usuwani i nominowani w trakcie poufnych negocjacji. Choć czasem towarzyszą temu jakieś konkursy na stanowiska prezesów i członków zarządów, to nikt nie traktuje ich poważnie, to tylko sztafaż. Nikt przecież nie odda spółki w ręce menedżera tylko dlatego, że jest fachowcem w branży i geniuszem zarządzania. Zresztą z takimi lepiej ostrożnie, bo nie wiadomo, co jeszcze wymyślą, a najważniejsze sprawy i tak są rozstrzygane w gabinetach polityków.
PZU już nie należy do Ziobry
PZU SA, jedna z najbogatszych polskich grup finansowych, tradycyjnie leży na pierwszej linii frontu walki o władzę. Od 2015 r. przez nią przebiega linia rozgraniczająca interesy PiS i Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry. A ważność PZU znacznie wzrosła, gdy ubezpieczyciel wykonał zadanie odkupienia od włoskiego UniCredit Banku Pekao SA.
Ziobro dostał PZU jako jedno z dóbr lennych, choć jako minister nie mógł formalnie wykonywać tu tzw.