Chociaż oficjalnego komunikatu wciąż nie ma, przejęcie niemieckich linii Condor przez Polską Grupę Lotniczą (kontrolowaną przez Skarb Państwa) prawie na pewno nie dojdzie do skutku. To oczywiście skutek pandemii, która ruch lotniczy w Europie zredukowała już prawie do zera. PGL, czyli tak naprawdę Lot, chce, aby Niemcy umorzyli rządową pożyczkę dla Condora, wartości 380 mln euro. Przewoźnik dostał te pieniądze po upadku jego poprzedniego właściciela, koncernu Thomas Cook, aby przetrwać kilka miesięcy i znaleźć nowy dom. Oczywiście umorzenie pożyczki oznaczałoby, że Polacy dostają Condora tak naprawdę za darmo.
Condor to nie wszystkie zmartwienia Lotu
Najbardziej prawdopodobny scenariusz to czasowe upaństwowienie tej linii specjalizującej się w lotach turystycznych na południe Europy, ale też poza nasz kontynent. Niemiecki rząd, w przeciwieństwie do Polski, nie ma ambicji posiadania linii lotniczych, ale na razie nie będzie miał innego wyjścia. Ponowna prywatyzacja Condora miałaby nastąpić, gdy rynek lotniczy wyjdzie z tego najgłębszego kryzysu w swojej historii. Także Lot na razie ma dużo większe zmartwienia niż integracja z Condorem. Niedługo będzie pilnie potrzebował pomocy publicznej, zwłaszcza że za kilka dni zakończy się akcja „Lot do domu”, czyli jego obecnie jedyne źródło przychodów – też zresztą częściowo finansowane przez rząd, czyli podatnika.
Czytaj także: Polska nie chce korzystać z unijnych lotów do domu
Od bankruta Flybe po zasobne Ryanair i Wizz Air
W kolejce po pomoc od władz ustawia się już większość linii na naszym kontynencie. Wskazują na przykład amerykański, gdzie branża lotnicza została potraktowana priorytetowo i jako jedna z pierwszych dostała ogromne pieniądze od władz – na razie 25 mld dol. dotacji. W Europie sytuacja przewoźników jest bardzo różna. Brytyjska linia regionalna Flybe zdążyła upaść, część przewoźników już nie ma pieniędzy, jak Norwegian, który nawet przed kryzysem był w złej sytuacji. Alitalia została niedawno znacjonalizowana i ma zostać znacznie odchudzona – zostanie jej zaledwie 25 proc. floty. Air France/KLM czy Lufthansa mogą przetrwać w tym stanie hibernacji kilka miesięcy, za to Ryanair i Wizz Air mają ponoć tak duże zapasy, że wytrzymałyby nawet dwa lata.
Czytaj także: Wirus przemeblowuje niebo. Jak sobie radzą linie lotnicze?
Branża lotnicza w kolejce po pomoc
Przed nami zapewne ostre negocjacje dotyczące form pomocy publicznej dla lotnictwa. Jeśli pieniądze dostaną tylko ci najbardziej potrzebujący, reszta zażąda dla siebie innych przywilejów, aby zasady konkurencji nie zostały naruszone. A gdy zdecydujemy się na model amerykański, czyli pomoc dla wszystkich, proporcjonalnie do ich dotychczasowych obrotów, taki rachunek będzie astronomicznie wysoki. Tymczasem, chociaż lotnictwo ratować trzeba, lista branż ustawiających się w kolejce po wsparcie jest przecież bardzo długa. Zresztą poza przewoźnikami pieniędzy chcą też porty lotnicze, zwłaszcza te mniejsze, które nie mają żadnych zapasów.
Czytaj także: Koronawirus i gospodarka. Nadchodzi wielki przełom w ekonomii
Europejskie niebo już nigdy nie będzie wyglądało tak samo
Wszyscy eksperci branży lotniczej podkreślają, że ten kryzys głęboko przeora europejski rynek – przede wszystkim dlatego, że wychodzenie z niego potrwa długo, a pasażerowie będą wracać stopniowo. Nie wiadomo na przykład, czy trwale nie zostaną ograniczone loty służbowe, skoro wiele firm odkryło zalety telekonferencji i pracy zdalnej. Także ochota na zagraniczne wakacje, zwłaszcza we Włoszech i Hiszpanii, będzie przez długi czas mniejsza niż dotąd. Wspierając lotnictwo publicznymi pieniędzmi, trzeba też pamiętać, jak wyglądał rynek jeszcze kilka tygodni temu. Same linie skarżyły się, że przewoźników na europejskim niebie jest za dużo, liczba połączeń większa niż potrzeby, a ceny biletów w związku z tym za niskie.
Czytaj także: Przetrwać razem, za wszelką cenę. Tylko jak?