Opłaty za śmieci wzbudzają od kilku lat ogromne emocje z prostego powodu – rosną w szalonym tempie praktycznie w całym kraju, zarówno w dużych miastach, jak i niewielkich gminach. W ciągu zaledwie dwóch lat – od końca 2018 do końca 2020 r. – średnio się podwoiły, a w niektórych regionach nawet potroiły. Większość samorządów pobiera opłaty od każdego mieszkańca (często już ponad 30 zł miesięcznie) albo od gospodarstwa domowego, jednak coraz więcej miast uzależnia stawki od zużycia wody wzorem Szczecina, gdzie podobne rozwiązanie funkcjonuje od dawna. Tak na początku kwietnia zrobiła Warszawa, a już od lipca podobny system będzie działał w Łodzi. Taka zmiana oznacza, że niektórzy zapłacą mniej niż do tej pory, a inni znacznie więcej. Poszkodowane są zwłaszcza duże rodziny, gdzie wody zużywa się więcej. Korzystają osoby starsze, które zazwyczaj oszczędnie gospodarują wodą.
Czytaj też: Śmieci na głowie. Segregowane, a coraz droższe
Śmieciowe podwyżki. Samorząd wini rząd
Samorządy, uzasadniając kolejne podwyżki, wskazują często, że odpowiednia ustawa nie pozwala dopłacać im do gospodarowania odpadami. Mówiąc prościej, to opłaty mieszkańców i firm muszą w całości pokryć koszt odbioru i zagospodarowania śmieci. Nie należy wydawać na to pieniędzy z gminnego budżetu.
Rząd jednak planuje to zmienić. W ten sposób przechodzi do kontrataku (samorządy obwiniają go za szalone podwyżki śmieciowe) i chce zastawić pułapkę na gminy.