Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Wara od polskiego węgla! Czego chcą od nas Czechy, Australia i Kanada

Kopalnia węgla Turów Kopalnia węgla Turów David W. Cerny / Forum
Według informacji Prokuratorii Generalnej mamy w toku dziewięć międzynarodowych postępowań arbitrażowych przeciwko Polsce na sumę ok. 12 mld zł. Nie licząc tego, co chcą wyciągnąć Australijczycy za węgiel.

Australijczycy, Kanadyjczycy, Czesi... Niby sojusznicy, a zmawiają się przeciwko Polsce. Australia niech poczeka. Najpierw Czesi.

Mariusz Szczygieł, który na punkcie Czechów ma cudnego bzika, napisał lekkomyślnie: „Mam czasem wrażenie, że po to właśnie zostali wymyśleni Czesi, żeby wprowadzić Polaków w dobry nastrój”. Akurat! Taka np. kopalnia Turów.

Czesi chcą natychmiastowego jej zamknięcia albo 5 mln euro za każdy dzień zwłoki! Czy to może wprowadzić nas w dobry nastrój? No, raczej nie. Zresztą różnicę naszego poczucia humoru świetnie obrazuje wypowiedziana przez któregoś z ważnych Czechów konstatacja: „My robiliśmy w czasie słusznie minionym komedie, bo chcieliśmy się pośmiać, w wy – żeby walczyć z komuną. Czy to nie mówi wszystkiego? Czy to nie stanowi jednoznacznie o naszej... no, nie bójmy się tego powiedzieć, wyższości?”.

Jeszcze tylko pożyczę sobie od pani Doroty Kani reprymendę, którą ostatnio schlastała prof. Stanisława Żerkę, historyka: „Panie profesorze, łaskawie proszę się od nas odczepić”. Mała zmiana adresata i mam to: „Drodzy Czesi, łaskawie proszę się od nas od…ć”. Co do Czechów, to na razie tyle.

Teraz Australia. Bo łapy po nasze pieniądze wyciągnęła, ni z gruchy, ni z pietruchy, australijska spółka Prairie Mining, specjalizująca się w rozwoju światowej klasy projektów węgla koksowego. Przed Międzynarodowym Trybunałem Arbitrażowym w Londynie domaga się od Polski 4,2 mld zł odszkodowania! Za zablokowanie budowy dwóch kopalń węgla koksowego na Śląsku i Lubelszczyźnie. Kopalnie koksowe nie są przedmiotem klimatycznej polityki dekarbonizacyjnej. Są perspektywiczne. A cóż to, Rzeczpospolita krowa dojna?

Czytaj też: Wyrok na Turów, czyli dlaczego dziewczynka płacze

Australia za węgiel, Kanada za miedź

Według informacji Prokuratorii Generalnej – organu zajmującego się ochroną interesów prawnych kraju, w tym Skarbu Państwa – mamy w toku dziewięć międzynarodowych postępowań arbitrażowych przeciwko Polsce na sumę ok. 12 mld zł. Nie licząc tego, co chcą wyciągnąć Australijczycy za węgiel. Australijczycy! Z których co czwarty jest spoza Australii. Gdzie jest dwa razy więcej kangurów niż ludzi! Gdzie największy festiwal wodny nazywa się Moomba, co po aborygeńsku znaczy „w dupę”. I ci Aborygeni też jacyś dziwni… Ale zostawmy Australię.

Kanadyjczycy też się czepiają. Za miedź. Też chcą forsy.

Otóż kanadyjska firma Copper Corporation skierowała w lutym sprawę do arbitrażu międzynarodowego, bo Ministerstwo Klimatu i Środowiska uchyliło im koncesje poszukiwawcze i wydobywcze rud miedzi w rejonie Sudetów. Wyobraźcie sobie, że ktoś w resorcie i rządzie zorientował się, że rzut beretem od terenów koncesyjnych działa nasz gigant, nasza miedziowa duma i gwiazda – KGHM! Na szczęście trzymamy rękę na pulsie. Kanadyjczycy jednak nie rozumieją polskich interesów narodowych i za wykiwanie ich – mówiąc zrozumiałym obecnie językiem piłkarskim – domagają się 5 mld zł. Kanadyjczycy! Wszędzie mają daleko, a premier nosi kolorowe skarpetki! W dodatku nie chcą wpuszczać do siebie Tadeusza Rydzyka. Że niby mowa nienawiści i takie tam. Też coś.

Generalnie arbitraż międzynarodowy można podzielić na dobry i zły. Dobry – kiedy my wygrywamy, jak PGNiG z Gazpromem, który musiał zwrócić nam 1,5 mld dol. Zły – gdy przegrywamy. A być może tego należy się spodziewać w sporze z Prairie Mining. Ze wszystkich stron zdrada. To dlatego, że tak dobrze sobie ze wszystkim radzimy. Zwykła zmówiona zawiść. Kanadę zostawmy. Wróćmy do Czechów, choć na to nie zasługują.

Czytaj też: Jak miedziaka zarobić i cnoty nie stracić

Turów dla Czechów jak lejek

Najpierw słowo o kopalni węgla brunatnego Turów, choć spór czesko-polski nie jest przedmiotem arbitrażu. Bracia Czesi od lat podnosili, że przygraniczna kopalnia dewastuje ich tereny – spada poziom wód gruntowych, a ziemie tysięcy ich gospodarstw jałowieją. Chodzi o to, że kopalnia węgla brunatnego to olbrzymia dziura w ziemi, na kilkaset metrów głęboka. Na otoczenie działa na zasadzie lejka, do którego spływają wody z coraz odleglejszych obszarów. Podobnie jest w Bełchatowie i w odkrywkach w Wielkopolsce, z tym że na swoim podwórku jakoś sobie te sprawy załatwiamy. Na pograniczu już gorzej. Czesi uznali, że ich lekceważymy – czego przykładem jest nowy blok energetyczny w Elektrowni Turów należącej do Polskiej Grupy Energetycznej. Nowy blok to więcej węgla, a to oznacza głębszą dziurę. Czepiają się i tyle.

Poszli na skargę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który zawyrokował, że kopalnia Turów ma natychmiast przerwać wydobycie węgla, a za każdy dzień zwłoki – płacić 5 mln euro.

W sporze z Czechami TSUE może nam naskoczyć – taki przekaz do narodu poszedł od Mateusza Morawieckiego po rozmowie z czeskim odpowiednikiem Andrejem Babiszem. Trzeba przyznać, że premier ma wrodzony wdzięk i dysponuje nim z rozmachem. Powiedział: sprawę Turowa załatwiłem. Jeszcze echo sukcesu nie przebrzmiało, a tu odezwał się Babisz, że nic takiego nie zostało załatwione. A Czechy domagają się wprowadzenia w życie werdyktu TSUE.

No, żeby wykręcić nam taki numer? Żeby pokazywać sobie palcami nos naszego premiera, który swoim koniuszkiem dotarł już do południowej granicy? Dla śmichów-chichów? Szkoda słów.

A żeby was, Pepiki, pokręciło… Nie tak się rozmawia z czterokrotnie większym narodem. To nie zostanie zapomniane. Przyjdzie czas. Póki co przez wasz durny upór i niezrozumienie polskiej racji stanu nasz premier Morawiecki musiał podjąć znamienne decyzje. Tak szybko, jakby paliła się stodoła w Pcimiu. Do negocjacji z Czechami wyznaczył czterech konstytucyjnych ministrów: Jacka Sasina (aktywa państwowe), Michała Kurtykę (klimat i środowisko), Zbigniewa Raua (sprawy zagraniczne) i Konrada Szymańskiego (sprawy UE). Nie ma wśród nich ministra obrony narodowej, więc należy przypuszczać, że sprawa dziury w ziemi zakończy się pokojowo. I polubownie. I na pewno dla nas korzystnie, jeśli w delegacji znalazł się nadzwyczaj sprawny biznesowo minister Sasin.

Ale wracajmy do naszych kangurów...

Czytaj też: Bitwa o Turów. Polska musi zrobić ruch. Inaczej słono zapłacimy

Czarna polewka od Australijczyków

Kopalnia „Dębieńsko” w Czerwionce-Leszczynach zlikwidowana została w 2000 r., zostawiając pod ziemią dziesiątki milionów ton najlepszego gatunku węgla koksowego niezbędnego – po przetworzeniu na koks – do wytopu stali. W 2006 r. Skarb Państwa sprzedał nieczynną kopalnię NWR Karbonia. NWR to międzynarodowa spółka kontrolowana przez kapitał czeski, której właścicielem był Zdenek Bakala. W Polsce stało się o niej głośno, kiedy była na dobrej drodze do przejęcia podlubelskiej kopalni „Bogdanka”. Karbonia otrzymała od naszego ministra środowiska 50-letnią koncesję na wydobycie węgla ze złóż byłej kopalni „Dębieńsko”.

Niestety, węglowe i inne interesy Zdenka Bakali zaczęły kuleć, stąd w 2016 r. Karbonię w całości sprzedano australijskiej Prairie Mining. Australia to największy na świecie producent węgla koksowego. Największym odbiorcą ich węgla jest Japonia – i właśnie te relacje kształtują cenę tego gatunku na świecie. Po co im więc węgiel na Śląsku i Lubelszczyźnie? Ano po to, że z ich węglowego portu Newcastle do Europy to więcej niż 20 tys. km. Daleko i fracht nietani, a europejski rynek koksu i stali nadal należy do największych w świecie. Nic, tylko zbudować kopalnie właśnie tutaj.

Na początku 2017 r. Prairie Mining ogłosiła, że po przeprowadzeniu stosownych badań gotowa jest do budowy nowej kopalni „Dębieńsko”. Według nowoczesnych założeń technicznych – m.in. bez szybów – zautomatyzowanej, z niskimi kosztami. Wydobywającej ok. 3 mln ton najlepszego węgla rocznie. Potrzebna była tylko koncesja wydobywcza, bo ta z Karbonii na Australijczyków nie przeszła automatycznie. No i zaczęły się schody. Ktoś z rządu, kto ma łeb na karku, zorientował się, że przecież w sąsiedztwie „Dębieńska” podobny węgiel fedrują kopalnie należące do Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Taka konkurencja byłaby dla narodowych interesów zwyczajnie niezdrowa.

Czarną polewkę zaserwowało również Prairie Mining w Lubelskim Zagłębiu Węglowym, w gminie Siedliszcze koło Chełma, gdzie australijska spółka otrzymała koncesję na rozpoznanie złóż węgla. Badania dały świetne rezultaty – udokumentowano blisko 750 mln ton węgla koksowego; na Lubelszczyźnie wydobywa się do tej pory tylko węgiel energetyczny.

Czytaj też: Czeski apetyt na polską Bogdankę

„Bogdanka” po sąsiedzku z „Janem Karskim”

Powstał więc projekt nowoczesnej, zautomatyzowanej kopalni na ponad 6 mln ton węgla rocznie, zatrudniającej ok. 2 tys. osób i otwierającej niemal 10 tys. miejsc pracy w otoczeniu górniczym. Koszt wydobycia jednej tony węgla oszacowano na 25 dol., czyli trzy–cztery razy mniej niż w naszych kopalniach. Już w 2017 r. Australijczycy zaczęli starać się o koncesję wydobywczą. Budowa „Jana Karskiego”, bo właśnie imieniem bohaterskiego kuriera ochrzczono kopalnię, miała ruszyć na początku 2019 r.

Niestety, wydanie koncesji przedłużało się, kłody pod australijskie nogi zaczęła rzucać Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Lublinie, bo jej zdaniem budowa kopalni miałaby negatywny wpływ na Poleski Park Narodowy. W tzw. międzyczasie, kiedy Prairie Mining walczyła o licencję i zarzucała resortowi środowiska złośliwą opieszałość, o taką licencję na terenie gminy Siedliszcze wystąpiła ENEA w imieniu należącej do niej kopalni „Bogdanka”. No i takie pozwolenie otrzymała. Znowu ktoś łebski, może nawet ten sam, zorientował się, że „Bogdanka” sąsiadowałaby z „Janem Karskim”… Choć obecnie nie wydobywa węgla koksowego, to w przyszłości, kto wie…

Dwa lata temu Prairie Mining poinformowała najwyższe władze Rzeczpospolitej o wejściu na drogę arbitrażu międzynarodowego, zarzucając Polsce złamanie Traktatu Karty Energetycznej i podeptanie umowy o wsparciu i wzajemnej ochronie inwestycji Australia–Polska. W ubiegłym roku rozpoczęło się formalne postępowanie. Pozew opiewał na 806 mln funtów, co daje blisko 4,2 mld zł. Obejmował „wycenę wartości szkód i utraconych przez spółkę Prairie zysków związanych z kopalniami JKM i Dębieńsko”. Na koszty obsługi prawnej procesu, drogi sądowej i niezależnych ekspertyz zewnętrznych Australijczycy przeznaczyli ponad 12 mln dol.

Niebawem należy spodziewać się werdyktu, a w nim odpowiedzi na jedno z pytań: czy aby polscy urzędnicy celowo podkładali kłody pod nogi australijskiej spółce?

Czytaj też: Węgiel na budżetowym garnuszku

Wysoka cena za cwaniactwo

Janusz Steinhoff, były wicepremier, ekspert górniczy, tak w Money.pl komentował polsko-australijski spór: „Sprawę rozstrzygnie arbitraż, ale uważam, że stosunek polskich władz do zagranicznych firm ubiegających się o wydobycie węgla budzi wątpliwości i nie buduje wiarygodności. (…) Nie mnie rozstrzygać, kto ma rację. Wiem tylko, że zaangażowali duże środki i prowadzili kosztowne badania. Jednak polska administracja nie mogła się z nimi porozumieć w sprawie koncesji na wydobycie”.

Nie ma nic złego w tym, że instytucje państwowe poprzez swoich urzędników bronią narodowych interesów. Chwała im za to. Ale tu mamy do czynienia z zabawą złośliwych bachorów w państwowej piaskownicy. Właściciel porzuca kopalnię „Dębieńsko”, likwiduje ją do cna, a jak ktoś tę porzuconą „zabawkę” podniesie ze śmietnika, przywróci jej urodę i blask – dawny posiadacz nie może tego znieść i wrzeszczy: wara, to moje! Z „Janem Karskim” podobnie: wiedziano, że na Lubelszczyźnie zalega stosunkowo płytko węgiel koksowy. Ale dopiero gdy Prairie Mining rozpoznała potencjał złoża i chciała ruszyć z wydobyciem, podnieśliśmy larum. Od polskiego węgla – wara.

Cóż, narodowym cwaniactwem może i stoimy – w tym przypadku ubranemu w państwowe szaty – ale trzeba będzie za nie płacić.

Czytaj też: Węglowe iluzje. Jak ze strachu obiecać wszystko

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną