14 lipca Komisja Europejska ogłosiła program klimatyczny „Fit for 55”, w którym przewidziano, że od 2023 r. tradycyjne paliwo lotnicze zostanie opodatkowane. Prawdziwa burza rozpętała się w chwili, gdy analitycy rynku uznali to za początek końca tanich linii spowodowany nawet trzykrotnym wzrostem cen biletów. Jednak zdaniem przedstawicieli tych linii takiego wzrostu cen nie będzie.
Co dalej z tanim lataniem?
Jest raczej niezagrożone. Na części tras nowy podatek w ogóle na cenę biletów nie wpłynie, będą takie, gdzie wzrost może sięgnąć 20–30 proc. A połączenia, które już dziś funkcjonują na granicy rentowności, mogą zostać zlikwidowane. Dotyczy to głównie rejsów, którymi z Polski lata się do pracy za granicę. Nie należy się zatem zbytnio przejmować tym, że analitycy z S&P Global Platts przewidują kilkukrotny wzrost cen biletów u przewoźników niskokosztowych, a w konsekwencji ich upadek. Ta firma doradcza jest znana na rynku jako ekspert od cen paliw, ale z treści analizy wynika, że raczej słabo orientuje się, jak działają linie lotnicze. Poza tym nigdy nie wiadomo, jaki cel mają wysyłane w przestrzeń publiczną analizy firm prognozujących sytuację na rynkach.
Warto zawsze podchodzić do nich z dystansem. Nie raz przecież zdarzało się, że prognozy publikowano po to, by osiągnąć konkretny efekt. Na przykład wpłynąć na ceny akcji na giełdach. Linie, zwłaszcza tzw. tanie, są bardzo elastyczne i sprawnie reagują na zmiany sytuacji gospodarczej. Nawet jeśli Komisja Europejska sugeruje, że za podatek od tradycyjnego paliwa mają zapłacić w biletach pasażerowie i tym samym ma spaść popyt na latanie, to wcale nie oznacza, że tak będzie.