Za bezpieczeństwo żywnościowe kraju odpowiadają politycy, którzy nie mają o nim zielonego pojęcia. Wstrzymanie produkcji nawozów azotowych uderzy w rolników, ale może też w kilka dni sparaliżować produkcję całej żywności w kraju. W sklepach może zabraknąć serów, wędlin i napojów, a ubojnie nie będą odbierać zwierząt od rolników. Jeśli rząd się nie ocknie, grozi nam Armagedon.
O konsumentach żywności nie pomyślał nikt
Premier Mateusz Morawiecki oraz obaj wicepremierzy, czyli minister rolnictwa Henryk Kowalczyk oraz Jacek Sasin, wydają się tym zdumieni, tkwią w stuporze. Nad skutkami wstrzymania produkcji nawozów najwyraźniej nikt się wcześniej nie zastanawiał.
Z perspektywy producentów nawozów wstrzymanie produkcji może się wydawać racjonalne. Jacek Janiszek, wiceprezes Grupy Azoty Puławy, poinformował w Radiu Lublin, że firma musi minimalizować straty i cała Europa chemiczno-nawozowa stanęła. W sierpniu 2020 r. za megawatogodzinę z gazu trzeba było zapłacić 8 euro, rok później już 40 euro, obecnie aż 300. A ponieważ Gazprom zapowiedział przestój rurociągu Nord Stream 1, trzeba się liczyć z kolejnym skokiem cenowym. Wiceprezes zapewnił, że załoga na wstrzymaniu produkcji nawozów nie straci, pensje będą wypłacane normalnie.
Niestety, o konsumentach żywności nie pomyślał nikt. Producenci nawozów nie uprzedzili nawet o wstrzymaniu dostaw odbiorców produktów ubocznych, powstających przy okazji produkcji nawozów: ciekłego azotu, amoniaku, z którego robi się dwutlenek węgla, i innych niezbędnych w produkcji żywności.