Strategia jest więc teoretycznie prosta, ale wszyscy czekają na szczegóły, przy okazji wytykając ministrowi, że przez ostatnie kilka miesięcy okazał się zbyt wielkim optymistą i „oszczędnie gospodarował prawdą”. Może i tak, ale w tym nietypowym kryzysie lepiej reagować na fakty niż na prognozy. Widać zresztą, że pompowanie państwowych pieniędzy w gospodarkę nie pobudza automatycznie rozwoju. Minister Rostowski próbuje więc jazdy na gapę: czeka, aż koniunkturę poprawią swoimi pieniędzmi te kraje, które najwięcej nabroiły i są najsilniej dotknięte kryzysem.
Niestety, na gapę zbyt długo jechać się nie da. Skoro dochody się kurczą, a wydatki nie spadają, to w tej odsłonie rząd chce powiększyć deficyt o ponad 9 mld zł, poszukać kolejnych 3 mld oszczędności w ministerstwach i sięgnąć po dywidendę z największych państwowych spółek. Wszystko to nie wystarczy do zasypania dziury budżetowej (w tym roku przypuszczalnie 30–50 mld zł). Skoro z powodów politycznych zmiany w systemie zabezpieczenia społecznego są nierealne, nie pozostanie nic innego jak nieprzyjemna mieszanka wzrostu podatków (premier mówi, że poznamy ją latem). Skutki tej operacji naprawdę odczujemy w 2010 i 2011 r. Pomysł, aby ewentualne podwyżki podatków wprowadzić tylko na czas określony, może ułatwić przełknięcie tej gorzkiej pigułki.