Nerwy są tylko na początku, gdy gaśnie światło. Nadzieja umiera po kwadransie. Wtedy trzeba zadzwonić do Rejonu Energetycznego i zapytać, jak długo to jeszcze potrwa. – Tyle że tym razem nikt nie odbierał telefonu, ani stacjonarnego, ani komórki, ani w nocy, ani w dzień – mówi Zbigniew Kotnis, który wraz z żoną prowadzi sklep ogólnospożywczy Anna w Jeżówce. Nocą Jeżówka wygląda jak wielka czarna popielniczka, w której jarzy się kilka niedopałków. Ten najjaśniejszy to sklep Anna. Pełni on obecnie rolę punktu informacyjnego, w którym mieszkańcy wymieniają się najnowszymi newsami energetycznymi.
Kotnisowi zrobiło się ciemno w nocy z 9 na 10 stycznia 2009 r. Gdy rano próbował uruchomić radio i telewizor, zdał sobie sprawę, że jest uzależniony od elektryczności. Potem sadze zapchały komin, w którym zamontowana była dmuchawa elektryczna (nikt o niej nie pamiętał). Gdy udało się go przepchać, nie było w czym umyć rąk, bo stanęła wiejska hydrofornia. Zamilkły telefony, zaczęło się robić zimno. Nawet piece węglowe wyposażone są dziś w elektryczne pompy. Jeżówka pogrążyła się w letargu. – Wygrali ci, którzy nie stawiali na nowoczesność i mieli w domu stare kuchnie węglowe i kotły centralnego ogrzewania – mówi Kotnis.
Najpierw szuka się zapałek, potem świeczki i lampy naftowej. Samochodowe akumulatory wyciąga się dopiero po kilkunastu godzinach. Z przewodów trzeba skonstruować instalację, dołączyć do niej 12-voltowe żarówki samochodowe i wtedy robi się trochę jaśniej. Domu tym oświetlić się nie da, ale w 2–3 pokojach można rozwiać mrok.
– Po trzech dniach trzeba nauczyć się żyć bez prądu – dodaje Zbigniew Kotnis, którego po kilku bezprądowych dobach zaczęły cieszyć rzeczy małe.
Gdy zabrakło prądu, stanęły również pompy w wiejskich wodociągach. Na wieś wysłano beczkowozy. Ustawili się przed nimi ludzie z wiaderkami. Gdy po kilku dniach gmina podłączyła generatory prądu pod ujęcie wody i ona znów popłynęła z kranów, Kotnis powiedział do żony: Skoro pojawiła się woda, to znaczy, że możemy normalnie funkcjonować.
Najświeższe newsy przynosi do Anny zwykle sołtys Jan Kowalczewski, który jeździ do gminy na ważne narady. Ale gdy go pytają, kiedy będzie prąd, od dwóch tygodni bezradnie rozkłada ręce.
Na froncie walki z zimą
W Jeżówce w 400 domach mieszka tysiąc osób. Nagle stali się bohaterami komunikatów MSWiA, z których przez wiele dni wiadomo było, że kataklizm najbardziej dotknął Małopolskę, najwięcej domów pozbawionych prądu odnotowano w powiecie olkuskim, najbardziej dotkniętą gminą tego powiatu okazał się Wolbrom, a sołectwem – Jeżówka, choć w Wierzchowisku i Kąpielach Wielkich niewiele lepiej.
Jeżówkę odciął od świata deszcz, który zaraz zamarzł. Potem były mgły, mróz i szadź. Dlatego drzewa w Jeżówce wyglądają jak oblane lukrem, a przewody elektryczne jak grube i ciężkie cumy okrętowe. Z daleka słupy energetyczne sprawiają wrażenie powiązanych powrozami. Wiele powrozów leży na ziemi.
To tak jakby ktoś – tłumaczyli energetycy mieszkańcom Jeżówki – między słupami elektrycznymi pozawieszał dodatkowe ciężary wielkości malucha. Zrozumiałe więc, że wystarczy lekki wiatr, upadająca gałąź, by wprawić słupy w ruch i poprzewracać je jak kostki domina.
662 pracowników Zakładu Energetycznego, pracujących noc i dzień, miało za zadanie ponownie ustawić 160 słupów w gminie Wolbrom i połączyć je przewodami. Kłopot w tym, że dopóki mróz trzyma, domino wciąż się rozsypuje. Gdy energetycy stawiali nowy słup, kolejne pękały i się wywracały.
Gdyby był prąd, mieszkańcy Jeżówki mogliby w lokalnej telewizji zobaczyć relację nadawaną spod sklepu Zbigniewa i Anny Kotnisów. Z braku telewizji usłyszeli z tranzystorowych radyjek, że do akcji ratunkowej dołączyło już nawet 70 strażaków i 58 żołnierzy. Ale nikt ich w wiosce jeszcze nie widział.
Gdy zmroziło gminę Wolbrom, akcję ratunkową zaczął koordynować powołany w gminie zespół zarządzania kryzysowego. Uruchomiono czynny całą dobę telefon alarmowy dla odciętych od prądu. Niestety, żaden z dyżurnych nie potrafi udzielić precyzyjnej wskazówki w sprawie pojawienia się jasności. Zwykle na początku tygodnia mówili, że zasilanie wróci w połowie tygodnia, a w połowie, że pod koniec.
Telefon pełnił też funkcję ratunkową. Zadzwonili rodzice 10-letniej dziewczynki, która zaczęła się dusić, gdy zatrzymała się elektryczna maszyna wspomagająca jej oddychanie. Zespół wysłał więc na ratunek generator. Takie same agregaty posłano do przychodni zdrowia i pogotowia.
O bezpłatne wypożyczenie agregatu mógł prosić każdy, kto przekonał Zespół, że jest mu niezbędny. Jedno z urządzeń trafiło do wsi Kąpiele, gdzie światła i ciepła potrzebowała świnia, która się właśnie prosiła.
Wolbrom to 9,5-tysięczny ośrodek przemysłowy położony blisko Krakowa. Są tu fabryki taśm transporterowych, węży gumowych, tworzyw sztucznych i jeden z największych w Europie zakładów produkujących części do samochodów. Na dwa dni wszystkie one stanęły. Bez prądu, wody i ogrzewania nie dało się prowadzić lekcji, więc większość szkół też przestała funkcjonować. Wysiadły telefony komórkowe, bankomaty przestały wypłacać gotówkę, a światła na skrzyżowaniu regulować ruch. Z nielicznych czynnych sklepów znikła woda mineralna, baterie i świeczki. Ustawiły się długie kolejki pod jedyną czynną stacją benzynową. Ogonki zakręcały pod piekarniami. Wolbromianie kupowali po dwa, trzy bochenki na zapas ze strachu przed następnym dniem.
Katarzyna Gamrat, zastępca burmistrza Wolbromia, po 14 dniach gminnej walki o prąd mówi, że nie bardzo wie, jak jeszcze można pomóc odciętym od światła mieszkańcom. – Normalności nie przywróci ani burmistrz, ani wojsko, ani wojewoda, tylko dostawy energii – mówi. – A do tego są potrzebni pracownicy zakładu energetycznego, nikt inny.
Tam, gdzie świecą żarówki
Finansową elitę Jeżówki łatwo namierzyć po zmroku. Poznać ich można po świecących żarówkach. Żarówka to w ciemnościach symbol luksusu. Niewielu stać, by kupić agregat prądotwórczy za 1,5 tys. zł, a tylko tak można mieć trochę jaśniej.
– Kupuje ten, kto musi – ma małe dzieci, prosięta lub biznes – mówi Zbigniew Kotnis. Bez prądu nie zadziała ani waga, ani kasa fiskalna, bez której nie można nic dziś sprzedać. Jego syn, który w tej samej wsi pakuje do woreczków kapustę kiszoną, też nie miał wyjścia. Bez agregatu straciłby pracę. – O prąd nikt go nie pyta, tylko o to, kiedy przywiezie towar – tłumaczy Zbigniew Kotnis. – Konkurencja nie śpi. Jak nie ma prądu, to dostawca wypada z rynku.
Przy agregacie trzeba dokładnie liczyć kilowaty. Przed uruchomieniem warto wykręcić wszystkie żarówki i odłączyć wszystkie urządzenia elektryczne, zanim zacznie się rozwiązywać elektryczną łamigłówkę.
Najsłabszy generator produkuje zaledwie 1200 watów energii, więc trzeba pamiętać, że to wystarcza na 12 jasnych żarówek. Próba włączenia czajnika elektrycznego zawsze kończy się katastrofą, czyli przeciążeniem. Zapomnieć trzeba też o pralkach, piecykach elektrycznych i dmuchawach. W przypadku Kotnisów łamigłówkę rozwiązano więc tak: podtrzymanie lodówki, zamrażarki, dwóch żarówek w domu i dwóch świetlówek w sklepie. Ten luksus kosztuje do dwóch litrów benzyny na godzinę.
– Można tak wytrzymać trzy dni, ale nie miesiąc, bo to spustoszenie dla kieszeni – mówi Kotnis.
Nie lepiej jest z rolnikami. Robert Stojek, 42-letni właściciel jednego z większych gospodarstw towarowych we wsi, ma na głowie 550 prosiąt. Po trzech dniach zabrakło paszy, którą trzeba mleć. Wysiadła wentylacja, automaty paszowe, przygotowalnia śruty i zapanowały egipskie ciemności.
– To nie jest obojętne dla zwierząt – mówi Stojek. – Małym prosiętom do życia potrzebne jest światło, dlatego trzyma się je pod lampą. Wielki generator zasilający chlewy to wydatek 6–7 tys. zł. Podłączony do traktora zużywa około 4 litrów ropy na godzinę. – To konieczność – mówi Stojek – jeśli nie chce się przydusić prosiąt lub ich zagłodzić.
Gorzej mają już tylko znajomi Roberta Stojka ze wsi Wierzchowiska, którzy hodują krowy. Pod stado krów dwa razy dziennie trzeba podłączyć dojarkę elektryczną, która, na nieszczęście, sterowana jest elektronicznie.
Jak żyć bez prądu?
Kilka osób wyjechało już z Jeżówki. Szczęściarze, gdyż mają rodzinę w Krakowie lub Olkuszu. Teraz pytają sąsiadów, kiedy będą mogli wrócić.
– Bez prądu żyje się prawie normalnie – studzi obawy sołtys Jan Kowalczewski. – Ale trzeba pamiętać o podstawowych zasadach bezpieczeństwa.
Chodzić spać wcześnie, wstawać późno, by oszczędzać na świeczkach. Pamiętać o zapasie baterii do latarek, zapałkach, zapalniczkach, butli gazowej lub drewnie do kuchenki. Warto znaleźć miejsce, gdzie można naładować telefon komórkowy. Sklep Kotnisów raczej odpada – bo tam zbyt wiele osób przychodzi ze swoimi ładowarkami.
Po zmroku, czyli około 16, Jeżówka zapada w śpiączkę. W sklepie Kotnisów tli się resztka życia, lecz nie wiadomo, jak długo. Pani Anna zauważyła, że światło ma duży wpływ na wielkość obrotów. Czym jaśniej, tym większe zyski. Z powodu dwutygodniowej ciemności zmieniły się nawyki żywieniowe miejscowych. Nie kupują mrożonek ani pizzy.
– Bo w prodiżach i mikrofalówkach już sobie tego nie odgrzeją – wyjaśnia Anna Kotnis i ubolewa, że klient zamiast do sklepu, idzie teraz do łóżka.
– Ludzie wiedzą, co się dzieje, i rozumieją, ale ich cierpliwość też się już kończy – mówi sołtys Kowalczewski, który ma dwie dorastające córki, cierpiące z powodu braku dostępu do Internetu. – Są ferie, dzieci się nudzą i nie mają co ze sobą zrobić – tłumaczy.
Ale brak prądu wyzwala też dodatkową energię przedsiębiorczości. P. spod Olkusza już w pierwszym tygodniu blackoutu rozwiesił w miejscowościach pozbawionych prądu ulotki reklamujące niemiecki generator kraft welle. Zobowiązał się w ciągu kilku godzin dostarczyć urządzenie pod wskazany adres i zaczęły się urywać telefony.
– To był biznesowy strzał w dziesiątkę – mówi P., który wymiatał agregaty z krakowskich hurtowni i doliczał słone marże. Potem ten jego pomysł próbowało bezskutecznie skopiować jeszcze kilka osób, ale ich ulotki zawisły we wsiach za późno. – Ludzie zaczęli wierzyć, że zaraz się to wszystko skończy i wróci do normy. Biznes się skończył.
Tabloidy o mieszkańcach powiatu olkuskiego piszą, że żyją jak ich przodkowie: żywność chowają w śniegu, a wodę gromadzą w wiadrach. W kolorowych gazetach można przeczytać, że żyją jak szczury, walcząc każdego dnia o przetrwanie. Ciężarne kobiety zaś modlą się, by nie musiały rodzić jak ich prababki. Według tabloidów, ludzie wrócili do średniowiecza. Tymczasem dla starszych mieszkańców Jeżówka nocą wygląda jak zaledwie 50 lat temu. Prądu wtedy jeszcze nie było. Wieczorami siedziało się przy lampach naftowych i świeczkach. Wodociągi to też wynalazek ostatnich lat. W Jeżówce uruchomiono je w latach 80. Wcześniej wodę nosiło się wiadrami.
Katarzyna Gamrat, zastępca burmistrza Wolbromia, uważa za mocno przesadzoną apokaliptyczną wizję świata bez prądu, jaką od tygodni snują gazety i telewizja.
– Współczesne społeczeństwo uzależniło się od różnych dóbr konsumpcyjnych – zauważa. – Rozumiem dyskomfort odciętych od prądu mieszkańców. Ale nie jest prawdą, że bez prądu nie da się żyć.
Ci bez generatorów wszak żyją, przy świeczkach jedzą, myją się i rozmawiają. Czytać nie mogą, bo oczy bolą. Problemem istotnym i nie do prowizorycznego rozwiązania jest brak telewizji. No bo ileż można wytrzymać bez telewizora?