Wyniki matury 2020 wylały się na szkoły niczym kubeł zimnej wody. Tak źle jeszcze nie było. Nauczyciele pocieszali się, że porażka objęła równo całą Polskę, nie ma więc czym się przejmować. W niektórych liceach przyjęto nawet kuriozalną strategię obrony, że źle sprawdzali wystraszeni epidemią egzaminatorzy. Posypały się odwołania. Jednak dyrektorzy sprawę postawili jasno. Jesteśmy winni czy niewinni, to nie może się powtórzyć. Kolejny rocznik maturzystów trzeba wziąć mocno za twarz. Niech się uczą. W 2021 r. musimy mieć sukces.
Strajk, lockdown i inne szkolne stresy
Problem w tym, że uczniowie, którzy w przyszłym roku będą zdawać maturę, zostali zaniedbani już na starcie. Gdy byli w pierwszej klasie, nauczyciele strajkowali. Gdy byli w drugiej, nastąpił lockdown. Zamiast prawdziwej nauki online była mniejsza bądź większa, ale fikcja. Kto nie chciał uczestniczyć w lekcjach prowadzonych zdalnie, był właściwie bezkarny. Nauczyciele nic nie mogli na to poradzić. Prawo nie przewidywało czegoś takiego jak przymus uczestniczenia w zdalnym nauczaniu. To była dobra wola nastolatków. Jak wielu zrobiło sobie wolne, nie mamy nawet pojęcia.
Najważniejsze jednak, że obecne klasy maturalne przed wakacjami nie uczestniczyły – a w wielu liceach to stara tradycja – w próbnych egzaminach dojrzałości. Normalnie drugoklasiści piszą te sprawdziany po to, aby zyskać świadomość, jakie przedmioty dodatkowe powinni zdawać. W mojej szkole w maju po ostatnim egzaminie maturalnym do tych samych sal wchodzą młodsi uczniowie i piszą SUM-y (sprawdziany umiejętności maturalnych).