Nauczyciele przedmiotów egzaminacyjnych w jednym są zgodni. Wyniki matury 2020 nie mogły oraz nie powinny być dobre. Nie zapominajmy, że to matura z piętnem koronawirusa, przełożona z maja na czerwiec i z przerwaną nagle nauką w murach szkoły. Dlatego musi być źle.
Matury nie zdało 26 proc. osób, w tym porażkę z więcej niż jednego egzaminu poniosło aż 9 proc. Dla nich następna szansa dopiero za rok. 17 proc. nie zdało tylko z jednego przedmiotu, będą więc mogli spróbować ponownie już we wrześniu. Trzymamy kciuki, aby im się udało. Te informacje dotyczą tylko trzech przedmiotów obowiązkowych zdawanych na poziomie podstawowym (język polski, język obcy, matematyka). Wyniki są więc naprawdę złe, jeśli więcej niż co czwarta osoba nie zdała matury. A przecież są jeszcze egzaminy z przedmiotów na poziomie rozszerzonym (jeden jest obowiązkowy), z których – takie mamy prawo – można mieć nawet zero procent, a maturę i tak uznaje się za zdaną. Może być więc jeszcze gorzej, niż myślimy, np. totalna porażka na rozszerzeniach.
Nauczyciele kontra internet
Nauka stacjonarna została przerwana nagle 12 marca. Szkoły brały się do zdalnego nauczania jak pies do jeża. W wielu liceach nie prowadzono żadnych lekcji z maturzystami albo nieliczne. Nauczyciele pisali maile do uczniów, radząc im, jak mają przygotowywać się do egzaminu na ostatniej prostej. Pedagodzy sami musieli nauczyć się pracować zdalnie. Młodzież otrzymywała najczęściej pomoc nieadekwatną do potrzeb. Nieraz kontakt wyglądał jak rozmowa niewidomego z głuchym: uczniowie pytali o jedno, a otrzymywali odpowiedź na zupełnie inne pytanie.
Co wrażliwsi nauczyciele pomagali, jak potrafili, a ponieważ potrafili niewiele, uczniowie brali sprawy w swoje ręce. Nauczycielem szybko stał się internet. Portale zaroiły się od dobrych rad, powstawały filmiki, na których w pięć minut rozwiązywano problemy, które nauczycielom zajmowały całą lekcję. Edukacja przeszła błyskawiczną przemianę. Nawet jak gdzieś nauczyciele prowadzili lekcje online, to uczniowie i tak douczali się przez internet. Śmiało można powiedzieć, że ostatnia trzymiesięczna prosta do matury odbyła się bez udziału albo z minimalnym udziałem pedagogów. Byłoby dziwne, gdyby wyniki okazały się lepsze, niż były w latach, gdy maturzyści byli prowadzeni na egzamin za rączkę przez swoich nauczycieli.
Egzaminatorzy donoszą, że jest źle
Nauczyciele, którzy sprawdzali testy maturalne, mieli uśmiech od ucha do ucha. Koleżanka opowiadała, ciesząc się jak dziecko, że takiego dna nigdy nie było. Co drugą–trzecią pracę z polskiego powinna dyskwalifikować albo z powodu braku tezy, albo z powodu popełnienia błędu kardynalnego. Totalne bzdury pisali. Nie będzie jednak tego dzieciom robić, bo przecież nie miały szans porządnie przygotować się do egzaminu. A porządnie znaczy „pod okiem swojego nauczyciela”. A czy to ich wina, że minister zamknął szkoły i kazał maturzystom siedzieć w domach?
Inna egzaminatorka była podobnie przerażona i podobnie zadowolona. Prace maturalne, he, he, są słabe. Od razu się czuje, że uczniowie nie powtórzyli całego materiału. Proces edukacji został przerwany przez ministra, nic więc dziwnego, że dzieci nie potrafią dobrze pisać. Wprawdzie minister tłumaczył, iż od dnia zamknięcia szkół do końca nauki w klasach maturalnych zostało tylko półtora miesiąca, więc nic wielkiego się nie stało, ale tak może mówić tylko człowiek niemający pojęcia o procesie edukacyjnym. Nauczyciele nie dokończyli szkolenia, więc dzieci nie były w pełni przygotowane. Nawet jeden dzień mniej to w nauczaniu duża strata. Kto sprawdza matury, ten od razu widzi, że coś z procesem nauczania było nie tak. Nie postawiono kropki nad „i”, dlatego mamy tak niski poziom.
Koleżanka, która jest egzaminatorem przedmiotu ścisłego, zarzekała się, że jeśli w przyszłym roku znowu będziemy zdalnie uczyć, rezygnuje ze sprawdzania prac. I nie chodzi o strach przed zakażeniem się podczas pracy egzaminatora. Chodzi wyłącznie o niski poziom testów. Nauczyciele muszą kierować procesem nauczania od pierwszego dnia szkoły aż do ostatniego, inaczej wychodzą takie klocki jak tegoroczne prace. Przecież ci uczniowie – gdyby traktować sprawę poważnie – nie powinni zostać dopuszczeni do matury. No ale to nie ich wina, że nie chodzili do szkoły trzy miesiące przed maturą. Oby taka sytuacja nigdy więcej się nie powtórzyła.
Kamień spadał z serca każdemu nauczycielowi, gdy słyszał opowieści koleżanek i kolegów sprawdzających matury. Niestety nie było pewności, czy doświadczenia wszystkich egzaminatorów są podobne. Mogło się bowiem okazać, że trafili na słabe prace, a wyniki całego kraju okażą się znacznie lepsze. 11 sierpnia rano, gdy wyniki jeszcze nie zostały ogłoszone, ale już były znane maturzystom oraz dyrektorom, zacząłem dzwonić i pytać. Czy jest wystarczająco źle, abyśmy mogli twierdzić, iż bez pomocy szkoły matura nie może być dobra?
Uczniowie zlekceważyli maturę
Dariusz Piontkowski powiedział, że wyniki są słabe, ponieważ „część osób zlekceważyła egzamin”. Szkoda, że minister nie podał przyczyny tego zlekceważenia. Otóż uczniowie są przyzwyczajeni do bycia prowadzonymi za rączkę. Edukacja wyrabia w dzieciach i młodzieży niesamodzielność. Gdy zabraknie belferskiej troski, pojawiają się problemy. Dlatego przerwanie nauki stacjonarnej zaowocowało taką katastrofą. Nie było nadzoru, nie było nauki. Wprawdzie treści nauczania są na wyciągnięcie ręki, pełno ich przecież w internecie, ale uczniowie polscy są przyzwyczajeni, że do źródła prowadzi ich nauczyciel. Bez przewodnika nie ma nauki.
Minister zdaje się to rozumieć, bo zapewnił, iż w przyszłym roku matura będzie natychmiast po zakończeniu zajęć w szkołach, czyli w maju. To dobra decyzja. Oczywiście, nie tylko minister edukacji decyduje, wiele zależy od sytuacji epidemicznej. Jeśli jesteśmy pewni, że koronawirus będzie w odwrocie, możemy nic nie robić. Matura w maju wszystko załatwi, znowu będzie normalnie. Jeśli jednak nie jesteśmy tego pewni, powinniśmy skończyć z edukacją prowadzenia uczniów za rączkę do egzaminów. Uczmy samodzielności. Egzaminy maturalne są przede wszystkim sprawą osób, które do nich podchodzą. To są ludzie dorośli, jeśli więc je lekceważą, niech ponoszą konsekwencje. Może należałoby wrócić do zasady, że do matury się ucznia dopuszcza albo nie?
Czytaj też: Czy warto wybrać popularne liceum?
Cieszą się absolwenci z poprzednich lat
Nawet jak się zda maturę, można do niej podchodzić ponownie jeszcze przez pięć lat. Więc jak ktoś lekceważy naukę, gdy chodzi do liceum, ma szansę przemyśleć sprawę później i spróbować wynik poprawić. I wielu tak właśnie robi. Wartość wyniku matury poprawionej jest tym większa, im słabiej zdał rocznik obecny. Absolwenci z lat poprzednich, którzy w tym roku poprawiali maturę, mają prawo się cieszyć. To może być słaby rocznik, więc łatwo z nim będzie konkurować w ubieganiu się o miejsca na studiach. Spodziewam się, że na pierwszym roku na wielu prestiżowych kierunkach będzie sporo absolwentów z poprzednich lat. Nawet jeśli starsi absolwenci nie poprawiali matury, mogą mieć lepsze wyniki i wygrać walkę o miejsce.
Dzwoniłem z rana do szkoły, aby sprawdzić, jak poszło naszym uczniom. Po głosie poznałem, że wyniki nie powalają. Trzeba by policzyć średnie, przyjrzeć się skrupulatnie procentom, porównać z poprzednimi latami, ale chyba jest gorzej. Uf, kamień spadł mi z serca. Co pomyślałaby o mnie dyrekcja, gdyby okazało się, że tegoroczni maturzyści zdali lepiej niż zeszłoroczni? Na szczęście jest tak, jak być powinno. Ale niech się szefowa nie smuci, gdyż wyników nie porównuje się z poprzednimi latami, to tylko nasza wewnętrzna statystyka. Najważniejsze, jak zdali uczniowie z innych szkół, jak poszła matura w całej Polsce. Wiemy już, że źle, co dla nas jest bardzo dobrą wiadomością. Nasze nieco gorsze wyniki w porównaniu do lat poprzednich mogą się okazać zwycięskie.
Czytaj też: Rząd strzela dyrektorom szkół w plecy
Uczniów trzeba uczyć samodzielności
Doszły mnie wieści, że sporo uczniów już pobiegło do OKE, aby zobaczyć swoje prace i złożyć odwołania. W innych szkołach zapewne panują podobne nastroje. Nie wróżę jednak powodzenia tym planom. Drodzy maturzyści, odwołanie niewiele pomoże. Musicie się z tym pogodzić, że zdaliście gorzej, niż sądziliście. Niż pragnęliście. Tak to jest, gdy człowiek uczy się do matury bez chodzenia na lekcje i bezpośredniej pomocy swojego nauczyciela. To nie mogło się udać. Nie udało się w tym roku i pewnie nie uda w następnym (jeśli wróci nauczanie online albo termin matury zostanie przełożony).
Musi sporo wody w Wiśle upłynąć, aby uczniowie nauczyli się samodzielności. Na razie jednak potrzebujecie prowadzenia za rączkę. Niech następne roczniki dobrze o tym pamiętają. Bez nauczycieli daleko nie zajedziecie, a z nauczycielami... no cóż, zawsze to ciut dalej. Gratuluję koleżankom i kolegom, że ich uczniom poszło źle, czyli doskonale. Life is brutal.
Czytaj też: Jak przygotować szkoły, gdy MEN nie pomaga?