Nie chcę się denerwować już na początku roku! – klientka warzywniaka w 11-tysięcznym Barlinku (woj. zachodniopomorskie), zapytana o podwyżki, odgania reportera jak muchę.
Bardziej rozmowna okazuje się kolejka po chleb. Jest karna (nosi maseczki i stoi na zewnątrz, bo piekarnia „T. i W. Boratyn” malutka, a wkoło pandemia), płochliwa (nikt nie poda reporterowi nazwisk) i nieufna („Pan aby nie z PiS?” – upewnia się pan Jacek). Nie dostała jeszcze rachunków na ten rok, ale już je po swojemu wylicza. I boi się ich jak diabeł święconej wody. – PiS niech już da sobie spokój z rządzeniem. Jak ktoś nie umie, to powinien sobie darować, bo oskrobać naród z pieniędzy to każdy potrafi – pan Tadeusz, do tej pory wyborca partii rządzącej, wskazuje, co ma elektryka do elektoratu.
Biedy nie unikniemy
Kolejka wie, że energia elektryczna zdrożeje średnio o 24, a gaz o 54 proc. Polski Komitet Energii Elektrycznej wyliczył, że miesięczny rachunek typowej rodziny (w grupie taryfowej G11 zużywającej 1,8 MWh prądu) wzrośnie o ok. 21 zł. Dzięki rządowej tzw. tarczy antyinflacyjnej i rekompensatom podwyżka w pierwszym kwartale ma wynieść ok. 6 zł miesięcznie.
Z kolei według Urzędu Regulacji Energetyki kuchenkowicze, którzy używają gazu tylko do gotowania, zapłacą co miesiąc więcej o 9 zł, korzystający dodatkowo z bojlera – 58 zł, a ci, którzy również ogrzewają się gazem, dopłacą 174 zł.