Zrzutka na telefon zaufania. „Zbierzmy te pieniądze, a PiS-owi krzyż na drogę”
Siedziałem przy komputerze do nocy, wciskałem klawisz F5 tak często, że mi palec spuchł. I co odświeżyłem stronę, to licznik pokazywał 500, 1 tys. i 2 tys. zł więcej. To był totalny odlot! – opowiada „Polityce” Aleksander Twardowski, przedsiębiorca z Wrocławia.
To on założył zbiórkę na Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży (numer 116 111) na portalu zrzutka.pl i wypromował ją w mediach społecznościowych. W kilka godzin udało się osiągnąć pierwszy próg: 350 tys. zł, ale przy nim telefon milczałby nocą. W niespełna dobę licznik przekroczył drugi próg: milion złotych, a to pozwala utrzymać działalność linii przez 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu.
– Dzieci nie powinny się rzucać pod pociąg, ale to robią, a jedną z przyczyn jest to, że doprowadzone do ostateczności nie mają się do kogo zwrócić po pomoc. Gdy dowiedziałem się, że państwo, które powinno z naszych podatków wspierać ratującą dzieciaki infolinię, odcięło jej finansowanie, uznałem, że my, obywatele, musimy zareagować – tak Twardowski tłumaczy, dlaczego zainicjował zbiórkę. Podkreśla, że wcale nie chciał wyręczać państwa: – Ale co robić? Dziecku, które ma myśli samobójcze, powiedzieć: „sorry, nie pomogę, bo to jest rola państwa”? Najważniejsze było pomóc, a dopiero potem kląć, że państwo daje ciała w tak wrażliwym obszarze.
Dzieci i młodzież wołają o pomoc
O tym, że działalność pomocowej infolinii jest niezbędna, świadczą statystyki.