Kobieta też ma prawo do życia, rzekł prezes Kaczyński. Naprawdę? Co to za życie?
Kolejny bon mot Jarosława Kaczyńskiego, wypowiedziany na spotkaniu z wyborcami w Końskich, odbija się echem nie mniejszym niż „nie rodzą, bo dają w szyję”. Jak stwierdził prezes PiS: „Kobieta w ciąży, kobieta rodząca ma też pełne prawo do życia, a także do zdrowia, i to prawo musi być, jak to kiedyś mówiono, obserwowane, czyli uznawane. I my je uznajemy”.
„Też” zwykle robi różnicę. Wplecione w zdanie często oznacza, że może jednak „nie mają prawa”.
Prezesowi zawtórowała zaraz marszałek Elżbieta Witek, przekonująca z tej samej mównicy, że potrzeby kobiet dopiero w PiS znajdują zrozumienie. W przeciwieństwie do partii opozycyjnych, które chciały rolniczkom wydłużyć staż pracy o 15 lat i zajechać je na śmierć. Jakby partia zdała już sobie sprawę, że nawet jeśli wygra wybory, to może nie stworzyć rządu, bo zabraknie głosów kobiet. Które teraz trzeba szybko do siebie przekonać.
Słowo prezesa ciałem się nie stało
„Kobieta też” – rzekł więc prezes, ale jego słowo ciałem się nie stało. Bo kobiety w Polsce od lat nie mają prawa do życia. Weźmy te, które opiekują się dziećmi z niepełnosprawnościami. Samotne sprawowanie opieki i płeć w Polsce wyjątkowo zgodnie idą w parze. Jeśli opiekunki zupełnie zrezygnują z pracy, dostaną głodowy zasiłek, za który nie przeżyją. Muszą wydać, ale nie mogą zarobić. Jeśli – choćby po to, by przypomnieć sobie, że w poprzednim życiu były tłumaczkami, prawniczkami, artystkami, pisarkami – sprzedadzą komuś prawa do efektów swojej pracy – zasiłek przepadnie.