Policja odkryła go przez przypadek, przeszukując pewne mieszkanie. W mieszkaniu tym oprócz gospodarza przebywał Kaproń. Po sprawdzeniu w gminie, że nikt taki nie istnieje, funkcjonariusze Kapronia zatrzymali, gdyż jak się okazało, nie miał on nie tylko żadnych dokumentów, ale i wymaganego numeru PESEL, co sprawiało, że nie istniał już tak bardzo, że bardziej już nie można.
Żeby pomóc człowiekowi odnaleźć się jakoś, skonfrontowano go z kimś, kto podobno mógł być jego bratem. Brat (gdyż okazało się, że był to on) nagłym widokiem Kapronia nie był zachwycony, bo już dawno pogodził się z myślą, że Kaproń zniknął (podobno w wieku 14 lat uciekł z domu przed agresywnym ojczymem i więcej się nie pokazał).
Jan Kaproń, który myślał, że przez cały czas był, także nie wygląda na zachwyconego faktem, że teraz wreszcie naprawdę jest. Ma dokumenty, meldunek, numer PESEL, bierne i czynne prawo wyborcze – jednym słowem nieźle wpadł. Co więcej, proces przywracania Jana Kapronia do istnienia może wkrótce przybrać na sile. To, że nie było go w bogatych zasobach administracyjnych kolejnych RP, nie przesądza przecież tego, że nie ma go w jeszcze bogatszych zasobach IPN. A to, że w sensie formalnym nie istniał, nie oznacza, że jego nazwisko (które niewątpliwie przez cały czas istniało) nie pojawiło się w donosach, protokołach z podsłuchów, a może i na formularzach współpracy z SB.
Niewykluczone, że dopiero z tych zasobów niedawno zaistniały Jan Kaproń dowie się, kim naprawdę jest, a zwłaszcza kim naprawdę był.