Koniec roku szkolnego z Nowacką u władzy. Klimat się zmienił, ale zaraz wszystko może szlag trafić
Kiedy 15 października koalicja wygrała wybory, a w grudniu przejęła władzę, nauczyciele, uczniowie i rodzice poczuli się, jakby złowili złotą rybkę. Każdy chciał, aby nowy rząd spełniał życzenia. Na początku tak rzeczywiście było. Nauczyciele dostali 30-procentowe podwyżki i obietnicę, że to nie jest ostatnie słowo w sprawie wzrostu wynagrodzeń. Święta wielkanocne i majówka były już na bogato.
Uczniowie otrzymali rzecznika swoich praw oraz obietnicę usunięcia z kanonu najgrubszych lektur, a z pozostałych przedmiotów ograniczenia podstaw programowych o 20 proc. Najmłodsi dostali coś konkretniejszego, czyli prawo do nieodrabiania prac domowych. Oburzyło to najbardziej konserwatywnych nauczycieli, ale nic nie mogli zrobić. Przecież złota rybka jest dla każdego, a nie tylko dla belfrów. Rodzicom obiecano, że już nigdy szkoły nie będą zamknięte na kłódkę. Nawet w wakacje drzwi mają być otwarte. Gdyby jakaś placówka okazała się niedostępna, należy poinformować kuratora.
Chociaż w MEN rządziło już wiele kobiet (Krystyna Łybacka, Katarzyna Hall, Krystyna Szumilas, Joanna Kluzik-Rostkowska, Anna Zalewska), dopiero Barbara Nowacka zaczęła nazywać siebie ministrą, a nie ministrem. W ślad za tym w szkołach gościa płci żeńskiej zaczęto nazywać gościnią, a panią dyrektor – dyrektorką. Wciąż się w tym gubimy i nie mamy pewności, czy kuratorka oświaty nie obrazi się, gdy tak zostanie nazwana. Zakładamy jednak, że skoro Barbara Nowacka może być ministrą, to kuratorka również brzmi dobrze.