Społeczeństwo

Jest kolejna afera na uczelni. Koniec ery sprośnych profesorów, pora na rewizję obyczajów

Kartki naklejone na Teatrze Bagatela w Krakowie Kartki naklejone na Teatrze Bagatela w Krakowie Jakub Porzycki / Agencja Wyborcza.pl
Proces reedukacji jakby ostatnio przyspieszył. Po sprawie dziekana UW dowiadujemy się, co się działo na Uniwersytecie w Siedlcach. #MeToo à la polonaise najwyraźniej się rozkręca.

Sprawy dotyczące molestowania i przekraczania granic często kojarzą się z uczelniami artystycznymi, takimi jak akademie teatralne i filmowe. Słusznie, bo o molestowaniu kobiet w tych środowiskach słyszeliśmy co najmniej kilka razy. Jednakże inne uczelnie wcale nie są „wolne od grzechu”. Wręcz przeciwnie, zawsze były rozerotyzowane, i choć to się już radykalnie zmienia, wciąż nie wszyscy się opamiętali.

Sprośne SMS-y od rektora

W czwartek Wirtualna Polska opublikowała wyniki śledztwa na temat nadużyć na najmłodszym polskim uniwersytecie. Pułkownik profesor Mirosław Minkina, rektor powołanego ustawą z 2023 r. Uniwersytetu w Siedlcach (daw. Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny) i były oficer WSI, będzie miał poważne kłopoty. Nie dość, że w wyborach na stanowisko w 2024 r. złożył jednemu z pracowników korupcyjną propozycję dodatkowego zatrudnienia (na stanowisko pełnomocnika) dla niego i stanowiska adiunkta dla jego żony, to jeszcze wyszło na jaw, iż ma w zwyczaju rozsyłać do podwładnych obrzydliwie sprośne SMS-y.

Teraz zajmie się nim minister, a skoro sprawa trafiła do samej „góry”, to zapewne nie za długo prof. Minkina cieszyć się będzie swoim stanowiskiem. „Flirtom” wszak nawet nie próbuje zaprzeczyć, a jedynie je bagatelizuje jako żarty. Niestety, adresatki „żartów” miały zgoła inne odczucia. Prawdę mówiąc, po ujawnieniu tego, co pisał, sam powinien złożyć stanowisko, jeśli jest człowiekiem honoru. Tyle że z żadnego przepisu nie wynika, że trzeba mieć honor, prawda?

Sprawa siedlecka jest wielowątkowa i tak naprawdę jest opowieścią o typowych dla prowincji układach zawodowo-towarzyskich i chamowatych lokalnych bonzach, na których „nie ma mocnych”.

Reklama