Edukacja zdrowotna: czas mija! Wypisały się nawet całe klasy. Szkoły zamieniły się w pole bitwy
Spory wokół edukacji zdrowotnej – seksualizuje czy nie seksualizuje dzieci – spowodowały, że szkoły zamieniły się w istne pole bitwy. Nauczyciele tego przedmiotu są atakowani nie tylko przez zacietrzewionych rodziców, oburzonych katechetów czy rozpolitykowanych nastolatków, ale nawet przez przypadkowe osoby, które potrafią powiedzieć, że „wstydziłaby się pani uczyć takich rzeczy”. W małych miejscowościach ludzie dobrze wiedzą, kto czego uczy.
Edukacja zdrowotna: same świństwa
Choć tylko nieliczni przeciwnicy edukacji zdrowotnej zajrzeli do podstawy programowej, każdy doskonale wie, co tam jest: „no przecież same świństwa”. A dzieci trzeba chronić, nie tylko wypisując je z tego przedmiotu, ale też atakując osoby, które będą tych świństw uczyć. Mimo że moja szkoła znajduje się w dużym mieście, dyrektor na wszelki wypadek powołał do nauczania tego przedmiotu najbardziej liczny zespół: nauczycieli wychowania fizycznego, biologii i psychologa szkolnego (łącznie aż sześcioro pracowników).
Również w Łodzi nie brakuje osób o skrajnych poglądach, gotowych atakować i piętnować ludzi mających inne zdanie. Duże grono osób uczących przedmiotu, który budzi tak wiele negatywnych emocji, daje szansę, że żaden nauczyciel nie stanie się kozłem ofiarnym. Jednego łatwo zastraszyć, szóstkę znacznie trudniej.
Jako nauczyciel etyki – przedmiotu, który tuż po wprowadzeniu uznawany był przez ultrakatolików za wroga religii – marzyłem, aby w gronie pedagogicznym był jeszcze jeden etyk. Byłoby mi łatwiej znosić przykre uwagi. Wśród nauczycieli też nie brakuje religiantów i fanatyków.