Stowarzyszenie neutralnych atletów
Mirra i inni „fajni Rosjanie” na stadionach i ekranie. Kreml kibicuje, powiało odwilżą
Jasne kręcone włosy upina zwykle w warkocz i sprawia niewinne wrażenie, ale od pierwszych piłek wiadomo, że lepiej jej nie lekceważyć. Mirra Andriejewa nie ma jeszcze 18 lat (skończy w kwietniu), a dawne idolki dziś są jej rywalkami na korcie. Wygrała dwa duże turnieje z rzędu, więc w rankingu najlepszych tenisistek świata zaliczyła właśnie prędki awans. Już jest szósta. Wyeliminowała po drodze zawodniczki z samej czołówki: w Dubaju m.in. Jelenę Rybakinę i Igę Świątek, w Indian Wells znów Igę Świątek i Arynę Sabalenkę.
Sport lubi wielkie liczby: od 40 lat nikt równie młody nie pokonał w jednym turnieju liderki i wiceliderki rankingu WTA. Od 18 lat nikt młodszy nie awansował też do pierwszej dziesiątki najlepszych zawodniczek. Do niedawna Andriejewa była jedyną niepełnoletnią zawodniczką w pierwszej setce (dziś są dwie, ona i 80. na liście Australijka Maya Joint). A Mirra dopiero się rozkręca, choć tenis zna też przypadki karier błyskawicznych.
Mirra, rakieta i złoto
Andriejewa nie wzięła się znikąd, ma za sobą etap juniorski, w zawodach „dla dorosłych” onieśmielała już bardziej doświadczone zawodniczki. W końcu dobrnęła rok temu do półfinału Rolanda Garrosa i już osiągnęła więcej niż jej starsza siostra Erika (rocznik 2004), która też gra zawodowo. Zdarzyło jej się wprawdzie ugryźć w ramię po niepowodzeniu, rzucić rakietą z frustracji i zapłakać, ale na kortach to nie są rzadkie obrazki. Dopiero teraz, w Miami, Amerykanka Amanda Anisimova (tak, ona też ma rosyjskie korzenie) przerwała serię 13 zwycięstw Mirry z rzędu. To był festiwal szybkich piłek, złości i latających rakiet.
Mirra wykonała dużą pracę mentalną, nie przypadkiem po wygranych turniejach dziękuje na sam koniec (last but not least) zawsze samej sobie.