Nazwa „konferencja bliskowschodnia”, krążąca w medialnych nagłówkach jako określenie rozpoczynającego się w środę w Warszawie międzynarodowego spotkania polityków i dyplomatów z ponad 70 państw, jest myląca; sugeruje, że chodzi o kolejny krok ku rozwiązaniu konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Administracja USA, z inicjatywy której konferencja się odbędzie, mówi o „pokoju i stabilizacji na Bliskim Wschodzie” jako celu spotkania i wspomina o swoim planie pokojowego rozwiązania tego konfliktu. Tymczasem przybywający do Warszawy wiceprezydent Mike Pence, sekretarz stanu Mike Pompeo i doradca prezydenta Trumpa ds. Bliskiego Wschodu – i jego zięć – Jared Kushner nie przedstawią tu najprawdopodobniej żadnych szczegółów owego planu, gdyż ma on być ujawniony dopiero po kwietniowych wyborach w Izraelu. Ekipie Trumpa chodzi o inne cele, których osiągnięcie nie przybliży na pewno pokoju między Izraelem a Palestyńczykami. Przede wszystkim o izolację Iranu i bezpieczeństwo Izraela.
Czytaj także: Dyplomatyczna kumulacja – już w tym tygodniu
Rzeczywisty cel konferencji bliskowschodniej w Warszawie
Konferencja ma skłonić kraje arabskie, szczególnie szejkanaty rejonu Zatoki Perskiej, do stworzenia wspólnego frontu przeciw Republice Islamskiej, zgodnie z polityką obecnej amerykańskiej administracji, która Iran uznała za główny czynnik destabilizacji w regionie.